Tralala oto ja

Tralala oto ja

sobota, 31 grudnia 2016

1534 kilometry szczęścia ;)



No dobra, jako że od tygodnia nie biegałam i nastrój mimo świąt mam kiepski, choroba dręczy me ciało i jestem szalenie pociągająca 😉 postanowiłam usiąść i napisać coś wreszcie. Czas mamy szczególny dziś ostatni dzień roku i wszyscy robią podsumowania! WSZYSCY no to myślę sobie dobra usiądę i podsumuję. Poczłapałam do komputera włączam gada i ZONK zawias zupełny. Tylko tapeta z wiosennym kwiatkiem pięknie się wyświetliła i nic mieli i mieli 20 minut. Oj myślę sobie nie dobrze przejdzie mi ochota na to pisanie. Ale powoli zaczęły pojawiać się ikonki 😍. Odczekałam jeszcze kilka minut ta dammm jest wszystko. OKI DOKI teraz odpalmy neta pyk i .................... czekam, czekam, czekam. Ni ma szlag by to trafił w komórce działa tylko wi fi nie ma. I nagle olśnienie DURNY DURNOWATY Mikołaj obdarował moje dziecię grami na Xbox i ten parszywy box zżera mi całego neta! Dobra poszłam porządek zrobiłam wyłączyli pudełko uciech i rozkoszy 😋 mam internet hehe.
Wróćmy do podsumowania, wiecie już, że nie lubię postanowień noworocznych mam je w dupie generalnie mówiąc, ale co z podsumowaniem?
Nigdy nie lubiłam słowa podsumowanie zawsze miało być na końcu prezentacji, wypracowania czy wizyty handlowej i wtedy wydawało mi się sztucznym wytworem i pewnie byłoby tak w tym przypadku gdybym napisała:
·         Przebiegłam w tym roku 1534 km
·         Zdobyłam 7 medali
·         Wybiegałam 3 pary butów 
To by było podsumowanie hehe Tylko 1534 km???? Ano dwa razy więcej niż rok temu ;) ale ciągle mało! Tylko 7 medali!!!!!! Tak tylko 7 medali pierwszych medali w życiu i wszystkie zasłużone! Aż trzy pary butów tak biegam krzywo i dziury w butach robię i koniec 😉

Napiszę, więc inaczej to był piękny rok jeden z piękniejszych w moim życiu!


 
Co się wydarzyło?

Nauczyłam się być biegaczką taką bez kompleksów po prostu szczęśliwą.
Poznałam smak zawodów i zwycięstwa! Bo choć nie marzą mi się pudła to każdy z tych biegów, które ukończyłam, każdy dobrze zrobiony trening, każdy pokonany leń to były moje zwycięstwa. I nie ważne czy na koniec był medal na mecie czy padałam na pufie w przedpokoju zlana potem, zawsze cieszyły!!!
W tym roku tak naprawdę zasmakowałam po raz pierwszy prawdziwej przyjaźni, bo dzięki bieganiu otworzyłam się na ludzi i dostrzegłam tych wyjątkowych w moim życiu!
Wylałam mnóstwo łez, bo tak jestem płaczką, płakałam z radości na mecie, z podekscytowania na starcie, na górce, że dałam radę, w lesie, bo tak pięknie, że wyć się chce!!!
Były też łzy porażki, bo ciągle tak wolno i łzy z bólu, bo boli kolano i biodro.
Wszystkie te łzy czegoś mnie nauczyły i pewnie ich jeszcze dużo wyleję, bo tak już mam!
Spełniłam w tym roku kilka swoich marzeń, dziś wieczorem spełnię kolejne, bo założę swoją pierwszą w żuciu czerwoną sukienkę, o której zawsze marzyłam a nigdy nie miałam na nią odwagi 😉.
Narodziły się też nowe marzenia cudne i zamierzam je kiedyś spełnić!
A na koniec napiszę Wam o najważniejszej rzeczy, jakiej się nauczyłam w tym roku.
Życie to nie tylko bieganie!!!
Wielu z nas daje się tak pochłonąć swojej pasji, że o tym zapominamy, ściany są pełne pięknych medali, półki uginają się pod pucharami a bliscy i przyjaciele przestają nas widywać, bo trzeba zrobić trening. Ja tak nie chcę! Bieganie to moja pasja i tak pozostanie, będę trenować zawzięcie, bo mam piękne marzenia do spełnienia, ale nie będę jeździć na zawody, co weekend! Będę się nimi delektować!

I tego wam życzę w tym nowym roku delektujcie się swoim życiem, swoją pasją, róbcie to tak żeby Wam nie spowszedniało, bo przestaniecie mieć na to ochotę!
Niech to będą Wasze 1534 km szczęścia.

I najważniejsze to był kolejny rok z moim Tatą 😌

środa, 23 listopada 2016

Czy trzeba być super laską żeby być biegaczką???

Wchodziłyśmy z Blendi do biura zawodów i minęła nas taka no delikatnie mówiąc super laska 😋 . Prześliczna dziewczyna z nogami do nieba, talią osy, wielkimi oczami i w szpilkach do tego takich z 10cm tak na dobicie nas hehe. A obie byłyśmy raczej na sportowo ubrane. Blendi wtedy powiedziała:
- Ło matko, co my tu robimy!!!!
- Jak to co będziemy biegać jak ta Pani. - Powiedziałam.
To było przed Biegiem Ptolemeusza, a na drugi dzień na trasie mijałam tą Panią i została za mną 😉 (bo przecież taka prędka jestem hehe).

Jak zaczynałam biegać myślałam, że biegać to mogą tylko super laski, że trzeba być taką sprężystą super łanią z piękną małą dupką i sześciopakiem. I wiecie co, już dawno mi przeszło hehe. Na początku nawet trudno mi było mówić o sobie, że jestem biegaczką, bo mi głupio było, bo ja taka niewymiarowa. Teraz mówię to z dumą, choć daleko mi do sprężystej łani 😉 Nauczyłam się tego!



Dobra żeby nie było tak pięknie, nie będę Wam ściemniać, że nie mam kompleksów. MAM! No szok wiem nie jestem idealna hehe NIKT NIE JEST! Odziedziczyłam po mojej Mamie a ona po Babci a ta po Prababci takie tam szerokie sexy, ( ofkors 😋 ) bioderka. i juz je będę miała zawsze nawet jak zeszkapieje do reszty 😃 A te moje super biodra, choć idzie je ukryć na przykład w pięknej sukience to już w leginsiorach wyglądają OKAZALE 😉  Także olewam moje genetyczne obciążenie po całości, bo w leginsach mi wygodnie i już! Ziopka moja 8 letnia córka mówi mi kiedyś przed treningiem:
- Ach mama tylko te Twoje bioderka.
Odpowiedziałam jej wtedy tak:
- Zosiu kochana Ty pewnie też będziesz miała kiedyś mamowe biodra i już. Miała Babcia, Prababcia będziesz miała i Ty.
A moje mądre dziecko powiedziało mi tak:
- I co z tego Twoja Babcia miała a walczyła na wojnie!
 Jakie fajne jest to, co powiedziała, po jakiego grzyba mam się martwić tymi biodrami, będą mnie wkurzały zawsze, ale nie zamierzam tracić radości życia z ich powodu!
Także biegam sobie frywolnie a moje bioderka podskakują razem ze mną 😉



No i teraz będzie APEL, a może taka trochę rada 😉 
Jeżeli jesteś dziewczyną, kobietą nawet babcią a rezygnujesz z aktywności fizycznej, bo masz jakieś tam kompleksy, lub jesteś chłopakiem, facetem, dziadkiem czy innym supermenem a nie chcesz się ruszyć przez np. brzuchacza TO (będzie bez ogródek uprzedzam):

Durnyś durnowaty TAK JAK JA byłam kiedyś😉 To po pierwsze.

 Po drugie nie ma, co się łudzić, że za drzwiami czekają świetni superowi ludzie, którzy tam stoją z transparentami w stylu: ,,Dasz radę!", ,,Jesteś wielki!" i będą Cię podziwiać i trzymać za rączkę i czule szeptać do ucha same komplementy. NIE! Za to na pewno znajdą się tacy, którzy Cię wyśmieją i dowalą z całych sił i to jest pewnik!
Jakiś rok temu, biegłam sobie oczywiście wieczorem po moim osiedlu, ciemno zimno jak to jesienią. Wbiegłam na górkę a na niej jest wiadukt kolejowy i trzeba przebiec przez taki mały tunel. No i wtedy trafiłam po raz pierwszy na grupę takich osiedlowych ,, młodych gniewnych”, co to pod tym wiaduktem stali i coś tam spożywali. Oj nasłuchałam się wtedy, było grubo.... i nie miło, ale poleciałam dalej z taka złością w sobie, taką, która dała mi tylko sił do biegu! I właśnie każdy taki piękny epitecik w stylu zasapanej baby trzeba nauczyć się zamieniać w kopa, wielkiego kopa siły i mocy! I gnać dalej😉  Bo ja sobie hasam radośnie drugi rok, przebiegłam już dwa półmaratony a oni tam ciągle stoją i spożywają zawieszeni w nicości....

Po trzecie uwierzcie mi po jakimś czasie to, co robicie zacznie wam dawać taką frajdę, taką energię i siłę do życia, że będziecie mieli w dupie te swoje kompleksy!!!!!

I po czwarte w końcu spotkacie ich, tych właściwych, którzy Was wesprą, doradzą, opowiedzą swoją historię, podadzą rękę w potrzebie i w końcu namalują transparent na zawody! No a wtedy to już na pewno swoje kompleksy będziecie mieli w DUPIE hehe. Ja znalazłam takie osoby, nie wszystkie są na zdjęciach, ale wiedzą, że piszę o nich 😚





No i na koniec pewnie, że chciałabym być super laską, ale nie bycie nią nie odbiera mi frajdy z życia!
A tak na marginesie to zawsze będę super laską dla kilku ważnych osób w moim życiu i to się liczy!
A teraz jest godzina 12 i zabieram swój sexy zadek na mały trening. Si ja...

 

sobota, 12 listopada 2016

Kolejkowy zawrót głowy czyli Bieg Niepodległości w Poznaniu.

Pi pi pi pi pi pi.......(budzik) już jest 4.15 MASAKRA, po co ja się zapisałam na ten durny bieg!!! Dobra wstałam i poczłapałam do łazienki po drodze opisując swe szczęście piękną polszczyzną hehe, szybki prysznic, mały mejkapik, wskoczyłam w ubranko biegowe, które już czekało i poszłam szykować prowiant na drogę. Zrobiłam worek bułek z dżemem, bo na pewno się przydadzą, termos kawy, spakowałam kilogram bananów i byłam redy!  No i zerknęłam za okno wtedy a tam akurat przyszła sobie zima, tak ku radości mojej i moich współpodróżników.


Do Poznania jechaliśmy w piątkę była Ania zwana dalej Blendi moja best friend, Ela szalona Pani Profesor z pięknymi marzeniami, Łukasz kuzyn mojej holowniczki Katarzyny i wkrótce Tata, Miłosz nasz 18 letni organizator Biegu Leśną Ścieżką i przyszły maturzysta, no i ja (o mnie wiecie wszystko hehe). Wszyscy prze-szczęśliwi i uśmiechnięci od ucha do ucha ( mam nadzieję, że kumacie ironię) upakowaliśmy się do małego zielonego autka Blendi zwanego dalej żabką i pomknęliśmy w kierunku Poznania. Jak tylko ruszyliśmy od razu ustaliliśmy, że nam się wcale nie chce jechać, pogoda jest do bani a reszta kraju teraz śpi, co nas wkur..a straszliwie i od razu zrobiło się wesoło na pokładzie ;)


 Blendi mknęła żabką całe 60 na godzinę w pierwszej śnieżycy tej jesieni a w aucie humory dopisywały były opowieści o przygodach rowerowych Eli, o fotoradarach i mandatach, o rozlicznych wypadkach rowerowych Miłosza, o jego pierwszym maratonie i o tym, że biegł z taką starszą Panią koło 40-ki hehe. Czyli że niby taką starszą jak ja, bo niestety w całym tym wesołym zielonym autku byłam najstarszą biegaczką i co z tego i w dupie z tym!
Podróż ciągnęłaby się w nieskończoność, ale na szczęście zrobiło się jasno i Blendi przyśpieszyła! Dojechaliśmy do Poznania, znaleźliśmy parking i udaliśmy się do biura zawodów.
No i tu zaczyna się opowieść kolejkowa jak za dobrych czasów PRL;)
Biuro zawodów to była jedna wielka kolejka, w której nawet ciężko było znaleźć koniec, bo tak się wiła. Wielka hala ludzi i każdy stał w jakiejś kolejce. Bo kolejek było kilka. Pierwsza po numer startowy, ja trafiłam akurat do krótkiej, ale Blendi z Miłoszem utknęli w długaśnej. Następna kolejka po wodę zaliczona. Kolejka po koszulkę no z tą to było wesoło, bo najpierw trzeba było znaleźć koniec kolejki a wszędzie był środek, kolejka się wiła i wiła i nagle się rozpłynęła, bo okazało się, że koszulki wydają tam gdzie depozyt i wszyscy rzucili się do kilku innych kolejek. Mam nadzieję, że się nie pogubiliście w opowieści kolejkowej, bo to dopiero początek ;) Potem było zamieszanie koszulkowe, bo Ela dostała koszulkę w wersji dla bobasa, Blendi dostała M i nie było tak źle a ja dostałam męską L, bo przecież kobiety to produkują tylko w rozmiarze S i M a L-ki to już nie potrzebują wcięcia w talii i chętnie będą wyglądały jak wieloryby ;) Chłopakom koszulki przypasowały. No nic ubraliśmy się w swoje biało czerwone wdzianka, przypięliśmy numerki i heja do następnej kolejki ;) tym razem depozyt, zaliczony została nam jeszcze przed startem tylko jedna kolejka, ale najważniejsza!!!!! Kolejka do TOALETY zawsze jest długa i zawsze jest wesoło!
Po zaliczeniu najważniejszej kolejki ever przyszła pora na fotki no, bo bez foty nie ma biegania była, więc sesja w trakcie naszej rozgrzewko - pogawędki. Potem ustaliliśmy strategię na po biegu wymieniliśmy się numerami telefonów i ruszyliśmy na start.



 Było zimno, bardzo zimno, ale tylko do czasu jak usłyszeliśmy muzykę no wtedy to już nam się chciało, bardzo chciało było mega fajowo na starcie głośna muza, tłumy biegaczy, wszyscy uśmiechnięci i podekscytowani. Chłopaki polecieli do stref dla strusiów a my  znalazłyśmy swoją strefę i zaczęłyśmy szaleć. Tak naprawdę to stanęłyśmy w kolejnej kolejce ;) tym razem do startu. Bo jak startuje 10000 ludzi to start trwa ładnych parę minut.
No i ruszyliśmy było super tłok na trasie to normalna sprawa jak startuje tylu ludzi i uważam, że nie ma co narzekać, bo każdy wie na co się pisze. Trasa bardzo fajna na pierwszych 5 km były podbiegi a potem zaczęły się zbiegi biegło się naprawdę super. Aż do 9 km, bo wtedy poczułam jak bardzo jestem zmęczona. Jestem po 3 tygodniowej przerwie w bieganiu i kontuzji biodra, które niestety jeszcze trochę pobolewa i tak naprawdę zakładałam, że pobiegnę o wiele wolniej, ale na tym 9 km wiedziałam, że mam szansę pobiec poniżej godziny. Dlatego cisnęłam dalej, ktoś przede mną powiedział, że zaraz jest zakręt a za nim meta, więc przyśpieszyłam jeszcze wbiegłam w zakręt wypadłam zza niego i......... wpadłam na kolejkę do mety!!!!! Jedyną kolejkę, która mnie wkurzyła na maxa! Byłam naprawdę zła przede mną stał tłum ludzi do linii mety było kilka metrów, a w zasadzie dwóch linii, które trzeba było przekroczyć żeby zameldować się na mecie i nie mogłam zrobić nic! Wtedy naprawdę zrobiło mi się przykro i smutno i przez to wszystko nawet nie zapauzowałam zegarka! Dopiero ktoś obok mi powiedział nie przejmuj się wyłącz zegarek i tak zrobiłam.
Na zegarku było 59.58 i humor mi się poprawił, pomyślałam sobie nie ważne, jaki będzie oficjalny wynik zrobiłaś to!!!!! Wiecie jak teraz to piszę to nawet mam łzy w oczach, bo jeszcze dwa tygodnie temu myślałam, że w ogóle nie wystartuje przez to biodro. A udało się i w dupie z oficjalnym wynikiem zrobiłam to dla siebie i dla własnej satysfakcji!!!!!



Ale wróćmy do kolejki na metę w końcu przez nią przeszłam i był to mój pierwszy raz, kiedy weszłam na metę hehe ;) zaraz za metą znalazłam Elę i razem trwałyśmy dalej w kolejce, bo to oczywiście nie koniec. Dalej była kolejka po medale, kolejka po wodę i kolejka po rogale. Wielki tłum mokrych i marznących biegaczy czekał na swoje zasłużone nagrody. Doczekałyśmy się i pobiegłyśmy do naszych strusi, którzy stali pod bilbordem I LOVE JEŻYCE ;) Jeszcze kilka fotek z rogalami i medalami i pognaliśmy biegiem do biura zawodów, bo z zimna straciliśmy czucie w palcach.
Na szczęście kolejka do depozytu nasza ostatnia kolejka była krótka i po kilkunastu minutach było nam już ciepło i sucho!
I wyszło słońce :) pojechaliśmy jeszcze do cukierni kupić baaardzo drogie i baaardzo kaloryczne rogale świętomarcińskie dla ziomali z Kalisza i ruszyliśmy naszym wesołym zielonym wozikiem do domu.
No i co mam wam teraz na koniec napisać, że organizacja była do dupy BYŁA, że byłam zła BYŁAM, ale siedzę tu teraz i mi się paszcza śmieje. Lubię biegać, kocham atmosferę zawodów, uwielbiam udowadniać sobie, że mogę więcej no i kocham rogale świętomarcińskie a to wszystko tam było! Dlatego całą tą przygodę wspominam z uśmiechem a medal mam najcudowniejszy na świecie, długi i twardy i zasłużyłam na niego!


czwartek, 6 października 2016

Madzia do boju czyli małe wielkie marzenia.



Pewnie kiedyś nawet nie wiedziałam, że jest a może wiedziałam, ale guzik mnie to obchodziło. Potem go odkryłam i był bardzo bardzo nierealny aż w końcu stał się marzeniem!
Domyślacie się, że piszę o Biegu Ptolemeusza :) Nie jest to półmaraton ani maraton, dlaczego więc tak bardzo chciałam w nim wystartować?
Dziś mijają dwa lata jak wstałam z kanapy założyłam swój sexy dziurawy  dresik i adki z liceum, dobiegłam do lampy, umarłam tam sobie zdyszana na śmierć, wróciłam do domu a M mi wtedy powiedział: Jeszcze kiedyś w Ptolemeuszu wystartujesz!
Pewnie powiedział to z ironią i uśmiechem na twarzy, i wcale mu się nie dziwię, ale ja właśnie wtedy zapisałam sobie w głowie takie małe marzenie: PRZEBIEC PTOLEMEUSZA!
Oj wtedy to ono nie było małe, było bardzo odważne, wręcz nierealne!
A teraz wam napiszę od końca, bo mi wolno ;)
Biegnę już końcówka, wpadam na Plac Bogusławskiego i słyszę w lewym uchu mama! Mama! Patrzę są moi kibice dzieciaki i M i widziałam dumę w Jego oczach już dawno wiedział, że dam radę, że zrealizuje marzenie, ale to króciutkie spojrzenie dało mi wielką satysfakcję! Marzenie się spełniło :)
No i spiker wykrzyczał: A teraz na metę wbiega Magdalena Zawadzka z Night Runners hehe zrobiło się celebrycko :P



Wiecie, że kocham doping ten legalny genialny ;) i właśnie, dlatego Bieg Ptolemeusza zapowiadał się tak superowo!!! Wiedziałam, że na trasie będą znajomi, obiecywali, że będą się drzeć. I nie zawiedli!!!
No to przenieśmy się na start. Kalisz to małe miasto i jak ktoś tu biega i akurat nie ma kontuzji ;) to na stówę wystartuje w Ptolku. Był, więc cały światek biegowy Kalisza i okolic no i goście :) Była cała moja biegowa rodzina  z Night Runners, Ania moja blond przyjaciółka, Katarzyna Wielka  holowniczka, Ala z Drużyny szpiku i Wojaki z okolic Gniezna, była Ela z takim małym stresikiem w oku;) i cała reszta znajomych i nieznajomych. Czułam się na starcie jak w domu jak w wielkiej rodzinie. Odliczyliśmy do 10 i go zaczęło się.
Bieg Ptolemeusza to dycha po mieście a w zasadzie dwie pętle po 5 km i na każdej jest długi podbieg na ulicy Górnośląskiej. I właśnie tego podbiegu się bałam a w zasadzie drugiego razu ;) Ale, od czego są kibice oni dają moc!!!! A jak na trasie stoją znajomi i rodzina to jest mega moc! I na Górnośląskiej była moja, moja prywatna ekipa kibiców z wielkim banerem MADZIA DO BOJU!!! Nie wiedziałam o nim i płakałam z wzruszenia jak ich mijałam :) Stała tam moja siostra Kinga i kumpela Ewelina z dziećmi. Dziewczyny wykrzykiwały waleczne hasła i tańczyły jak cheerleaderki. Dodały mi skrzydeł i sprawiły taką radość, to jedna z tych chwil, których nigdy nie zapomnę DZIĘKUJĘ!!!!! Potem była ekipa kibiców na złotym rogu, która też darła paszcze z całych sił!!! Na całej trasie co chwilę mijałam kogoś znajomego, kto dodawał mi mocy swoim dopingiem.



Atmosfera była cudna i bawiłam się mega, ale Górnośląska dała mi popalić na drugim okrążeniu. Nic to zemszczę się za rok, tak to już postanowione za rok skopie jej tyłek!!!! Teraz już wiem, co to za gadzina i się odpowiednio przygotuję na spotkanie i wiecie co NIE MOGĘ SIĘ DOCZEKAĆ!




Bieganie we własnym mieście to super sprawa, dzieci na mecie i ten uścisk po, taki prawdziwy, szczery z miłości lepszy niż medal.... Bardzo żałuję, że nie ma w Kaliszu maratonu wtedy na pewno pierwszy maraton pobiegłabym w swoim mieście! Bo tak, mam marzenia, niektóre nawet tak odważne, że aż się ich boję. Są coraz większe i często wywołują śmiech u innych, ale TO MOJE MARZENIA!!! Nie realizuję ich na szybko, bez przemyśleń w końcu mam już prawie 40 lat doświadczenia życiowego ;) Także ten kiedyś przebiegnę maraton pewnie jeszcze nie w przyszłym roku, ale zrobię to! I mam nadzieję, że zdążę....... 

środa, 21 września 2016

Lechicki bieg koszmarny był genialny!



Usiadłam i chce pisać, ale na samą myśl taki mi się uśmiech zrobił na mordce, że posiedzę chwilę, zamknę oczy i ....... Kurde poryczałam się ;)



Dobra łzy ogarnięte, uśmiech został :) pamiętacie jak niesiona euforią z mety Wrocławskiego półmaratonu zapisałam się od razu na następny? No to wreszcie się doczekałam. Ale zanim będzie o iskrach rozpływających się po moim ciele na mecie :P napiszę o przygotowaniach!
Otóż jak tylko ochłonęłam po Wrocku zaczęły do mnie docierać szokujące wieści na temat tego jak się okazało TRUDNEGO półmaratonu!!! UUUUU zrobiło się strasznie tak nasłuchałam się o tym, że tam zawsze wieje mega wiatr w twarz tzw. wmordęwind, że jest prawie cały czas pod górę i że trasa to dłuuuuga prosta po polach i głowa szwankuje po drodze! No i się nasłuchałam i GŁUPIA się przejęłam! Matko jak ja się bałam, trenowałam zawzięcie, nawet zaczęłam robić rytmy, co dla mnie biegaczki runforfun było kompletną nowością! Cisnęłam do końca głównie za sprawą rad znawcy tematu, służącego pomocą wszelką Biegacza M! Nie mylić z moim M, który biegania nie pokochał, ale toleruje je w moim wydaniu hehe. Oczywiście w trakcie przygotowań były długie wakacje, upały i wyjazdy a to wszystko nie służy treningom! Nic to cieszyłam się wtedy bieganiem i powtarzałam sobie DAM RADĘ w końcu Kaśka będzie ze mną. Pamiętacie Kasię moją holowniczkę z Wrocławia teraz też miałyśmy biec razem!
Wytrwałam w przygotowaniach do końca, wymodliłam sobie jesień, która przyszła dzień przed biegiem i ciemnym rankiem w strugach deszczu, pięknym autkiem Wielkiej Holowniczki Katarzyny ruszyłyśmy do Gniezna. Humory dopisywały, deszcz przestał padać zaraz za Kaliszem pognałyśmy ku wyzwaniu! Po drodze ustaliłyśmy strategię na bieg, no wiem szok ja i strategia hehe, ale nic to strategia była trochę nie wierzyłam, że się uda, ale Biegacz M powiedział, że dam radę to mu zaufałam!
W biurze zawodów odebrałyśmy pakiety, zjadłam bułę z dżemem truskawkowym (taki mój rytuał przed biegiem), przebrałyśmy się, strzeliłyśmy obowiązkowe foty, co by nie było, że nas tu nie było hehe. Ale przede wszystkim spotkałam znajomych, których znałam do tej pory ze złych straszliwych, fejsbuków ;) bo widzicie bieganie to też możliwość poznania super ludzi, ale o tym to musi być osobny post! W każdym razie Rafał, Marcin pozdrawiam miło było poznać osobiście! Miał być jeszcze kolega Michał zwany dalej Redą, ale go nie spotkałam.
Dobra żeby nie przedłużać po wysikaniu się milion razy na zapas ;), podróży na miejsce startu zatłoczonym autobusem, krótkiej drzemce na trawie w słońcu i rozgrzewce ze skipami, których nie cierpię stanęłam razem z Kasią na starcie!
Ruszyłyśmy i wiecie co wtedy już się nie bałam było mi wszystko jedno czy będą górki, huragany czy głowa mi zwariuje po prostu biegłam i miałam z tego FRAJDĘ! Biegło się super nawet nie wiem, kiedy pyknęło 10 km, były górki, ale były też dołki a tam przyśpieszałyśmy, no i był wiatr meeega wiatr, ale taką barkę jak ja nie tak łatwo zdmuchnąć masa mnie trzyma na ziemi hehe.  I co było dla mnie wielkim szokiem gnałyśmy zgodnie ze strategią. Moja Holowniczka Katarzyna spisywała się znakomicie i chwaliła mnie na każdym podbiegu a jak było z górki to opierdzielała, że tak wolno ;)
No i przyszedł jakiś taki km chyba ze 13 nagle podbieg wiatr i zwolniłyśmy oj nie miałyśmy siły przyśpieszyć,   człapałyśmy pod górkę, myślę sobie kurde nasza strategia od 12 km miałyśmy przyśpieszyć!!! Powiedziałam wtedy do Kasi: Kasia nasza strategia poszła się właśnie... A ona dodała z tak pięknym uśmiechem na twarzy: jeba.., że roześmiałyśmy się obie i pognałyśmy dalej. Potem Katarzyna musiała skorzystać z tojtoj serwis po drodze i najpierw ustaliłyśmy, że na nią poczekam, ale jak tylko stanęłam to poczułam jak dużo ważą moje nogi i natychmiast ruszyłam dalej! Zrozumiałam, dlaczego mądre głowy radzą, żeby nigdy nie stawać na biegu. Pobiegłam dalej sama, wiedziałam, że Kasia i tak mnie dogoni. I tak po 3 kilometrach usłyszałam: Witaj piękna Dulcyneo :) Holowniczka się zadokowała! A było juz ciężko wbiegłyśmy do Gniezna zostało tylko 5 km tylko albo aż! No teraz będzie trochę niecenzuralnych cytatów hehe, ale mi wybaczcie ;) Końcówka była trudna z podbiegiem, na który nie miałam już wcale sił, ale sama nie wiem jak to się stało trzy ostatnie kilometry przebiegłam najszybciej! Choć wydawało mi się, że stoję w miejscu, że zaraz padnę gnałam dalej a przede mną Kaśka. Na ostatnim kilometrze trochę osłabłam wtedy Katarzyna rzuciła tekst: jak ładnie dobiegniesz to dam Ci Prince Polo! Nie miałam siły mówić, ale co ja sobie pomyślałam he powiem wam: W DUPIE MAM TWOJE PRINCE POLO piiiiii piiiiii piiiiii. Ale tekścior był fajowy i jakoś dalej biegłam. Już blisko słyszałam kilkaset metrów, kurde gdzie ta meta jeden zakręt drugi jeszcze jakaś góreczka kur.... i wtedy wypadłam zza zakrętu a przy trasie stał kolega Reda w Koronie z trąbką z medalami na szyi, obtrąbił mnie szlachetnie i wykrzyczał DAJESZ MADZIA DAJESZ!!! Wiecie co przybiłam z nim piątkę i to mi dało mocy serio jeszcze wtedy przyspieszyłam złapałam Kasie za rękę i wpadłyśmy na metę.........


 

Były iskry były łzy, podskoki i uściski i wtedy Kasia mi mówi Magda ty wiesz, jaki miałyśmy czas? Nie miałam pojęcia serio całą drogę nie patrzyłam na czas, tylko zerkałam na tempo. Przebiegłyśmy w 2.09.16. To był szok!! Poprawiłam czas o 5 minut! To jest Frajda! Potem jak wariatka rzuciłam się na Panią z medalami i prawie ją uniosłam w uścisku, bo taka malutka była ;)
Dostałyśmy cudne medale, wodę, drożdżówkę, którą zjadłam razem z serwetką w amoku endorfinowym ;) I wiecie, czego się nauczyłam, że nie można wątpić w siebie trzeba wierzyć, że się uda i PRÓBOWAĆ. Gdyby nie rady Biegacza M to nawet nie spróbowałabym biec z taką prędkością!
Także ten dzięki Mariusz, że we mnie wierzyłeś! No i Kasiu moja mała WIELKA kobieto jesteś THE BEST!!!!
A na koniec powiem Wam, że w domu czekał na mnie prawdziwy bohater, który powstrzymał pijanego kierowcę przed jazdą samochodem i przy okazji połamał się odrobinkę;) M w szarży obywatelskiej doznał licznych obrażeń a teraz siedzi i marudzi hehe. M bohater gipsonogi i gipsoręki ;)



poniedziałek, 15 sierpnia 2016

Doping całkiem legalny GENIALNY czyli moje wakacyjne przygody biegowe ;)



Usiadłam ach, co za miłe uczucie, obrałam i ugotowałam stadko maślaków, bo przecież zamiast się relaksować i czytać książki na cudnym łonie Warmii poleciałam w las zbierać grzyby i to jeszcze MAŚLAKI. No i żeby tego było mało naszło mnie na placki ziemniaczane tak swojsko pomyślałam sobie i starłam dwa kilo ziemniaków, trzy palce i dwa paznokcie. Eh średnia ze mnie gospodyni wiejska ;) choć były pyszne ;)
Ale nic to zasiadłam sobie przy pięknym stole kuchennym ze szklaneczką cydru cynamonowego ( nie wcale nie podpijam wiśniówki z wielkiego gara w kuchni mojej kuzynki hehe) i piszę posta całkiem zaległego jeszcze wielkomiejskiego, bo ten o moich wiejskich przygodach będzie potem. 

Włączam radio DOPING, włączam TV DOPING :( Wstyd tylko takie słowo mi przychodzi na myśl! ALE jest jeszcze inny doping, taki legalny i dozwolony w mega ilościach doping, którego i ja w końcu doświadczyłam. Mówię o kibicowaniu i to o takim szczególnym rodzaju kibicowania. Bo nie ma nic lepszego niż dopingująca Cię rodzina i przyjaciele na trasie!!
Całkiem przypadkowo w trakcie mojego urlopu w Trójmieście odbywały się zawody w Gdańsku Bieg św. Dominika na dystansie 5 km akurat na dobry początek wakacyjnej przygody pomyślałam i się zapisałam!
 
 Dystans nie powala wiem niby tylko 5 km, ale to znaczy, że trzeba gnać na całego od początku  do końca a jak wiecie w gnaniu to ja średnia jestem :) Trasa cudna, bo po Gdańskiej starówce, tłumy ludzi i oni..... Tak tak od początku się cieszyłam wreszcie będę miała swoich na trasie, przybije piątki mocy z dziećmi, zobaczę radość w ich oczach, M strzeli kilka fotek ;) Dodatkowo swój doping zapowiedział, Zibi, mój kumpel biegowy z Gdańska.
Przed biegiem jeszcze piąteczki na szczęście od dzieci, całus od M i poszłam na start! Na starcie różowo i jazgot niesamowity, no tak startowały same baby i wszystkie gadały, przyszedł nawet jakiś miły pan i próbował coś przez megafon ogłaszać, chyba coś o trasie, ale po chwili machnął ręką i sobie poszedł nie dał rady nas przekrzyczeć;). Ach te baby chciałoby się rzec hehe. Ale baby kochają bieganie i jak padł strzał, trąbka albo jakieś inne dziadostwo z piskiem na ustach wszystkie pognałyśmy przed siebie.
Widziałam ich już z daleka uśmiechy od ucha do ucha, wystawione rączki na piątkę mocy i taka duma w oczach, że biegnie mama widziałam to, choć śmigałam jak szalona i podobno się darli a ja nic nie słyszałam. Przybiłam piątki i pognałam dalej ze łzami w oczach, że ich tam mam. Potem trafiłam na Zibiego i nie mam pojęcia czy coś krzyczał czy nie, ale był i to było jak kop w mój wypasiony zadek! Mówiłam sobie w myślach gnaj Magda gnaj wstyd zwolnić przecież  patrzy;) I tak przebiegłam dwa okrążenia niesiona dopingiem moich własnych kibiców! Zostało ostatnie okrążenie nie miałam siły, ale gnałam dalej, bo oni tam byli,   czekali na mecie. Minęłam Zibiego pozując mu do zdjęcia po drodze, pewnie straciłam ze dwie sekundy, ale co tam czas się poprawi a fotka walecznej lwicy mi zostanie, hehe.


 Na ostatniej prostej byłam naprawdę zmęczona, bo dałam z siebie wszystko, ale wiedziałam, że tam na końcu są dzieciaki i M, pognałam więc do mety i wpadłam na nią mega szczęśliwa!
Przebiegłam, dostałam superowy medal, zrobiłam nową, życiówkę ale przede wszystkim niósł mnie doping moich kibiców on naprawdę daje moc!!! To taki kop pozytywnej energii, który daje mega spida, choć na chwilę. Dlatego mówię wam bierzcie swoich kibiców, niech z wami jeżdżą, drą paszcze, przybijają piątki, machają transparentami, grają na bębnach albo śpiewają piosnki mocy wszystko jedno niech po prostu będą a zyskacie naprawdę wiele, na pewno kilka fotek hehe.



A potem ścigały się chłopaki i ja darłam paszczę, darłam się z całych sił aż zdarłam gardło a dzieci mi zwiały, bo trochę im było wstyd hehe. Uwielbiam kibicować i zawsze mnie potem boli gardło;)



Skończyły się zawody a Maciek mówi do mnie tak:
- Mama chodźmy już jestem taki zmęczony.
-Synuś Ty zmęczony przecież to ja biegałam!!!!!
- No wiem, ale ja musiałem stać Ty wiesz jak to męczy!!!
Także ten  drodzy moi znajomi i nieznajomi liczę zawsze i wszędzie na wasz doping we wszelakich postaciach, uwielbiam go tylko pamiętajcie jest MĘCZĄCY hehe