Tralala oto ja

Tralala oto ja

środa, 30 grudnia 2015

W dupie mam postanowienia!!!!

Przepraszam ale sobie trochę pobluzgam i już wolno mi a co!
No dobra koniec roku wszyscy blogerzy i blogerki, pisarze i pisareczki publikują swoje listy postanowień noworocznych. Jedni drukują inni piszą odręcznie, w kalendarzach, na tajnych karteczkach czy w różowych pamiętniczkach! Pisałam i ja zawsze przez ostatnich kilka lat z wyjątkiem ostatniego roku ale do tego wrócę. Jak mi ulżyło przyznałam się normalnie jak w klubie anonimowych postanawiaczy. A co ja sobie postanawiałam hmmm niech sięgnę do szuflady z tajnymi wspominkami.....

Nr jeden, na myślę co drugiej liście postanowień w tym kraju i wszystkich innych krajach świata, u mnie też nr jeden: SCHUDNĘ! Nigdy mi się nie udało, choć pisałam pięknie i zawsze to był nr jeden. Zawsze po pierwszym tygodniu gotowanych jałowych dań, marnej kawie bez cukru, tekturowym chlebie bez smaku byłam tak nieszczęśliwa, że rzucałam się z żalu na górę słodyczy a postanowienie nr jeden przenosiłam na następny rok.

Nr dwa, ręka do góry kto chciał języki szlifować hehe ja też oczywiście planowałam ambitne kursy, słówka na lodówce, płyta w samochodzie taaaaaa wyszło jak wyszło, na oglądaniu tv po angielsku się skończyło.

Nr trzy u mnie to zawsze były super wakacje, jakaś mega wycieczka w tropiki, drinek w ręku leżaczek, oczywiście animator dla dzieci, ja i mój M naoliwkowani na rajskiej plaży olinkluzif jak to mówią, realizacja patrz wyżej hehe.

Nr cztery przeczytam ileś tam książek. Dobra to pewnie się spełniało z nawiązką bo lubię czytać i wydawać pieniądze na książki, nawet wole to niż kupowanie ciuchów, szok a no tak taki ze mnie dziwoląg! A zapach nowej książki to prawie orgazm duchowy! Dlatego właśnie to postanowienie lądowało na mojej liście, żeby coś się spełniło!

Numery od pięć do ....... to takie bardziej przyziemne sprawy umaluję to, kupię tamto czy pójdę tam głupotki, które i tak się pewnie nie spełniały!

I przyszedł ten zeszły rok co to wreszcie nic nie postanowiłam, nic nie zapisałam, olałam listy, różowe pamiętniki i tajemne karteczki. Ruszyłam zad, znaczy sexy tyłeczek według M, a według mnie tłuste dupsko i poleciałam w świat :-)
Efekty tego nie postanawiania są takie: schudłam 30 kg :-), miałam super wakacje choć nie w tropikach to drineczki były, naoliwkowany M się lansował na kocyku w paski a dzieci animowały sie same budując zamki z piasku, no dobra ja też budowałam! , zaczęłam jeździć na rowerze bo zawsze się bałam oczywiście , książki czytam to się nie zmieniło dorzuciłam tylko te o bieganiu :-) i nabrałam więcej pewności siebie! Może mam jeszcze trochę tych wałeczków gdzieniegdzie, kilka zmarszczek, siwych włosów (ups wydało się) ale to wszystko nie ma znaczenia bo dobrze mi z tym!


Mówię więc Wam wszystkim jeżeli co roku robicie listę z postanowieniami i nic wam nie wychodzi to pier....ć te POSTANOWIENIA!!!! Zacznijcie marzyć tak jak ja i spełniajcie marzenia, tak po prostu działajcie bez pisania i przemyśleń. I pewnie mi się dostanie od jakiś wykształconych kołczów, że dobry plan to podstawa, ok to planujcie ale nie POSTANAWIAJCIE bo to jakoś tak strasznie brzmi!

Tego właśnie Wam życzę w 2016 roku DZIAŁAJCIE, bo to co napisane nie ma żadnego znaczenia, liczy się tylko to co się wydarzy :-)

wtorek, 29 grudnia 2015

Kryminalne rozrywki świąteczne czyli co to człowiek po pijaku gada.

Bez trwogi świąt w areszcie nie spędziłam, swoją drogą pewnie niezły byłby pościk ale nie, nie chcę i nie planuję pobytu na ulicy Jasnej!
Święta jak święta: boskie, krótkie, tłuste, kapuściane, trochę biegaczkowe przetrwałam. Nic nie przypaliłam, o niczym nie zapomniałam prezentu mało zakrywającego sexy nie dostałam, choć w sumie buty też dużo nie zakrywają hehe i zaprezentowałam je małżonkowi w wersji saute!!!! Ale dobra nie będzie o rozrywkach w wersji saute ani o wigilii i garach, będzie o pewnej naszej takiej małej tradycji, która mało świąteczna jest. Tradycja ta nie ma nic wspólnego z Bożym Narodzeniem, ale jest, i jest bardzo miła dla nas i naszych znajomych (mam nadzieję). LIBACJA ALKOHOLOWA ta dammm brzmi groźnie i trochę kryminalnie, ale trupa brak wszyscy przeżyli, dzieci całe i też szczęśliwe!


Wikipedia:
Libacja alkoholowa – spotkanie towarzyskie, którego głównym celem jest wprowadzenie uczestników w stan upojenia alkoholowego. Podczas libacji alkoholowych występują towarzyszące im rytuały, takie jak wznoszenie toastów, czy rytualne śpiewy typowe dla kultury, do której przynależą jej uczestnicy.
Wyróżniamy:
Libacje zwyczajowo-obrzędowe
Libacje spotkaniowe
Libacje w drodze
Libacje egzystencjalne
Libacje szkolne.

No nie szkolne to już przesada, ale reszta się przytrafia hehe. Nasza świąteczna tradycja to tak trochę pomiędzy zwyczajowo-obrzędową a spotkaniową. Towarzystwo było przednie (oczywiście) 6 sztuk chętnych i gotowych do spożywania wysoko procentowych trunków osób dorosłych plus 6 sztuk niepełnoletnich rozrywek i uciech naszych :-). Trunki były wszelakie , toasty standardowe w stylu: zdrowie pięknych pań może wreszcie przyjdą hahaha i mój ulubiony za słońce. Ale była też jedna niestandardowa rozrywka techniczna, taka nowinka. Jedna z uroczych śnieżynek przytargała ze sobą alkomat no i się zaczęło! Wiadomo podczas libacji alkoholowej nie zawsze dorośli są tak dorośli jakby wypadało więc zaczęła się swojego rodzaju rywalizacja, kto będzie miał mniej promili ale wszyscy piją!!! Dobra ja trochę ściemniałam i wypiłam tylko jednego drineczka po którym ów cud techniki wskazywał ciągle zero, no ale jak po domu szaleje stadko uroczych, rozwrzeszczanych, pragnących rozrywek pociech to ktoś musi być trzeźwy! Reszta rywalizowała godnie i z podniesionym czołem (do czasu hehe). Nikt na smutno się nie upił wszyscy byli prze szczęśliwi!!!
No i stało się padło hasło idziemy na bal karnawałowy!!! Ło matko ja nie cierpię bali ! No dobra M też średnio lubi więc pytam go na pewniaka czy idziemy na bal, oczywiście dyskretnie kiwając głową że nie!! A ten szczęśliwy na maksa człowiek ku mojemu przerażeniu walnął ręką w stół i przemówił:
-Idziemy a jak!!!
No szczena mi opadła, ja wirująca na parkiecie w kiecce i szpilkach, Matko Bosko i Wszyscy święci to se ne da!!! I nagle błysk w oku ja nie mam szpilek (no mam ale takie byle jakie, urzędowe co to na bal się nie nadadzą).
- Hej M ale szpilki musisz mi kupić - zagadnęłam licząc na załamkę ze strony męża i rezygnację z balu.
- Kupię ci szpilki, mega szpilki, jakie będziesz chciała!!
No chyba pokocham te nasze libacje na dobre, zwłaszcza że mówił przy świadkach i mu nie odpuszczę, już ja sobie szpilki ODPOWIEDNIE znajdę hehe.

Tańczyć nie umiem, partner mój M też średnio oprócz lambady, którą wywija radośnie trząchając całym ciałem mym i swym. Kiecka coś tam mam, ale te szpilki!!! Będzie wesoło i śmiesznie bo jak kaczka będę wirować po parkiecie a może raczej dygać radośnie jak staruszka z balkonikiem, balkonik to M oczywiście. Nic tam bal w lutym szpilki trzeba kupić szybko i pomykać po domu tanecznym krokiem. Tylko co to teraz grają na takich balach bo chyba nie walce. Oj będzie o czym pisać :-)

Libacja zakończyła się tak jak zawsze czyli meeeega bałaganem, M chrapał dzieci spały a ja sprzątałam i obmyślałam plan co by jeszcze do tych szpilek dorzucić hehe.
Czekajcie na relacje z mojego pierwszego w życiu dorosłym balu karnawałowego, bo coś czuję, że będzie wesoło zwłaszcza że to 13 lutego jest!
AAAAAAAAAAAAAAAAAAA mam stracha normalnie :-)

poniedziałek, 21 grudnia 2015

Zarobiona śnieżynka.

Nie będzie to piękny bożonarodzeniowy pościk, pachnący choinką i bigosem, to będzie post o zwyczajnej rodzinie, przygotowującej się do świąt. Bo może wszyscy myślą, że u innych to jest tak pięknie i uroczo, sielanka świąteczna, otóż nie! W każdej rodzinie jest jakiś mały lub większy kryzys przedświąteczny (tak myślę, chyba że to tylko u mnie :-( ).

W tym roku to ja wyprawiam wigilię, będzie 12 osób może nie tak dużo ale zawsze to mały tłumek wygłodniałych, spragnionych świątecznych wrażeń gości! Uwielbiam organizować święta, zresztą nie tylko święta jestem świetną organizatorką wszelkich imprez towarzyskich i mniej towarzyskich i sprawia mi to frajdę! Logistycznie mam wszystko rozpracowane już miesiąc wcześniej, lista zakupów, lista potraw, lista gości, lista prezentów no i plan działania czyli taka rozpiska co mam zrobić w dany dzień. Lista listę listą pogania hehe. W planowaniu jestem miszcz, gorzej z realizacją! Bo jak się ma takiego fioła świątecznego jak ja to się chce żeby wszystko było idealnie. I właśnie to IDEALNIE zabija moje idealne święta!
Zacznijmy od porządków. Już dwa tygodnie przed świętami zaczynam latać po domu jak kretynka ze ścierą i pucuję chałupkę, pucuję, pucuję i pucuję a za mną biega moje ukochane stado i chlewi, bałagani, rozrzuca, ciapie, mazia i kruszy gdzie popadnie! A ja dalej biegam i pucuję zamiast olać sprawę totalnie i posprzątać rano w wigilię. No i buch stresik się pojawia a jak stresik to wiadomo pojawia się i ona towarzyszka wszelkich świąt czyli KŁÓTNIA! Tak moi mili kłótnia jest nieodzowną towarzyszką świąt niestety.
Ostatni tydzień w naszym domu to oprócz pucowania, zakupów, planowania, stroików, choinek, wianków, kilku wigilii i jeszcze większej liczby zakupów ciągła kłótnia. Wczorajszy dzień był przełomowy od rana wszyscy się na siebie darli, wszystko wszystkim nie pasowało, humory i miny tragiczne!!!! Usiadłam sobie w kuchni z kubłem kawy i zaczęłam myśleć o świętach swojego dzieciństwa. Mało pamiętam prezentów dosłownie kilka drewniane mebelki dla lalek, wełniane berety i mundurki harcerskie (ach inne były czasy) ale pamiętam te nasze kłótnie i zdenerwowanie rodziców czy wszystko wyjdzie, czy będzie idealnie? Teraz ich rozumiem ale nie chcę żeby moje dzieci też pamiętały takie kłótnie!!! Wzięłam M i zarządziliśmy zebranie rodzinne na kanapie.
- Dość tego, bo się tu wszyscy do świąt pozabijamy!!!! i zaczęliśmy rozmawiać. O czym, o tym co jest dla nich ważne w te święta, co jest ważne dla nas i jak zrobić żeby było właśnie tak.
Dzieci przestaną chwilowo maziać, ciapać i rozrzucać no i podobno się bić zobaczymy, M stresy swojej roboty zostawi za progiem albo choć w przedpokoju, a ja, ja muszę najwięcej!!! Muszę wyluzować i odpuścić i koniecznie znaleźć czas na bieganie! Porządek odpuściłam jak przeżyje jakiś pająk w mrocznych zakamarkach mojej zakurzonej rezydencji trudno, święta i tak przyjdą! I wam radzę kobiety i panowie olejcie porządki aż do wigilii! Jak ulepię 50 pierogów zamiast 60 to też nic się nie stanie!! Wykreśliłam kilka rzeczy z moich ambitnych i nierealnych planów i od razu zrobiło mi się lżej i weselej. Skupie się na tym co najważniejsze plus dorzucę to co uwielbiam czyli stroiki i pakowanie prezentów no i bieganie dla zdrowia duszy hehe. Pewnie nam się jakieś kłótnie przytrafią ale trudno nie jesteśmy idealni, pewnie coś tam przypalę i o czymś zapomnę i dobrze, będzie tak normalnie rodzinnie po naszemu!


A potem jak już goście sobie pójdą, dzieci zasną, zmywarka będzie uroczo pomrukiwać w kuchni, zasiądę na kanapie z moim M, jak śnieżynka z reklamy ubrana mam nadzieję, w ten duuuużo odkrywający prezencik co to mi się marzy od mikołaja! Naleje sobie szklaneczkę Jamesona z 3 kostkami lodu i wpatrując się w choinkę będę wiedziała że jestem szczęśliwą kobietą! A mój prezencik pofrunie hen daleko.... No chyba że padnę na ryj i zasnę gdzieś między kuchnią a sypialnią mając wszelkie swe prezenty głęboko gdzieś hehe.

Wesołych normalnych świąt Wam życzę kochani czytacze :-)

poniedziałek, 14 grudnia 2015

Dekolt do pępka i pierniczki!

Zanim o dekoltach, zakupuję co miesiąc pewną gazetę babską nie ,,Chwile na gorąco" ani jakiś ,,Świat seriali" (i nie ważne skąd wiem że takie są!!!)zakupuję taką grubaśną, z milionem pięknych zdjęć, nieziemsko chudych modelek w nieziemsko drogich kreacjach i testami kosmetyków, na które mnie nie stać. ,,Twój styl" bo o nim mowa to nie tylko te zdjęcia są też super artykuły, dowcipne felietony i mądre reportaże ALE są też reklamy. Pominę chwilowo reklamy kremów przeciwzmarszczkowych, bo średnio wierzę w ich spektakularne efekty, pewnie dlatego, że nie stać mnie na kupowanie kremów za TYLE złotych hehe. Skupię się na reklamach przedświątecznych!

Od jakichś dwóch miesięcy moja ukochana gazeta wypełniona jest reklamami biżuterii w wydaniu świątecznym. Zdjęcia przepiękne, błyskotki urocze choć modelka, matka, żona, piękna kobieta obwieszona jest nimi jak choinka w pięknym wielkim salonie. Sama preferuję minimalizm błyskotkowy no ale dobra to przecież reklama jest i gdzieś tę biżuterię trzeba upchnąć więc to jest OK cała reszta to już kosmos!
Zacznijmy od pierwszej scenki tej wigilijnej diamentowej opowieści. Akcja pieczemy pierniczki!
Najpierw dla kontrastu moja wersja takiej akcji: kuchnia zasypana mąką, kawałki ciasta wdeptane w podłogę, milion posypek w milionie miseczek i w każdym zakamarku kuchni i nie tylko, bo u mnie nawet w staniku była posypka, co rozbawiło mnie straszliwie bo mój biuścik wyglądał jak dwa obsypane posypką pączki (powoli dochodzimy do dekoltów hehe). Dzieci ubrane w urocze dresiki, bo po upieczeniu i udekorowaniu pierniczków będą sami jak pierniczki, ja w fartuszku kuchennym oblepionym mąką i lukrem w tle hasa małżonek uwijając się z blachami do pieczenia, pot spływa po jego męskim czole a sexy bojler lekko oprószony mąką podryguje radośnie w rytm ,,Last christmas". Wszyscy radośni, rozśpiewani, mnie boli kręgosłup bo wałkuję to ciasto już drugą godzinę, dzieciaki się kłócą bo każdy chce robić reniferki czy tam łosie a foremka jest jedna, M daje znać że ma dość i czekają na niego męskie sprawy bo flaszeczki na wieczór nie ma a przychodzą znajomi. Taka normalna rodzina :-)

Teraz rodzina ideał i akcja pieczenia pierniczków w wydaniu stylowym. Dzieci uśmiechnięte, czyli standard,ubrane w piękne czyste ciuszki z ani jednym śladem po mące, mąż hmmm dobra mój jest the best więc męża nie skomentuję choć ubrany średnio do pieczenia pierniczków, i oblepiony nie mąką tylko dziećmi. Blat kuchenny tu nie jest źle bo mąkę nawet rozsypali, foremki rozrzucili i ofkors gotowe pierniczki sklepowe rozłożyli skandal, a gdzie posypki!!!!! Za to palą się świece i pachną pomarańcze nadziane goździkami. No i dochodzimy do niej mamy, kucharki co to właśnie te pierniczki piecze albo upiekła czort wie. Piękna suknia dekolt do pępka, rozpierdator do pasa, fryz boski poza normalnie zachętna! Pierścionki prawie na każdym palcu pomijam choć pieczenie czegokolwiek w pierścionkach to średnia sprawa. Bransolety, naszyjniki, długaśne kolczyki, obwieszona! Dobrze że chociaż jeden chłopczyk ma średnio zadowolona minę i nadaje tej scence odrobinę wiarygodności.

Dobra macie mnie oczywiście jej zazdroszczę super kiecki i figury, męża wcale :-), dzieci mam swoje ale nie o zazdrość tu chodzi tylko o to, że to wszystko zbyt piękne jest, takie nierzeczywiste! I potem nam takim zwykłym kobitkom wydaje się że już nie jesteśmy takie super bo pierniczków w pierścionkach i z dekoltem do pępka nie pieczemy! Pieczemy i nawet bez mejkapiku dajemy radę a potem z nas mężowie mogą te posypki zlizywać czy inni panowie nie wnikam :-)
Siedzę sobie tak nad gazetą i wzdycham jak to pięknie ta pani mama wygląda przy tej robocie, a moja córcia podeszła do mnie przytuliła mnie i mówi: mama nie martw się reklamy zawsze ale to zawsze kłamią, a nasze pierniki są najlepsze!!! Mądrą córkę wychowałam :-)



piątek, 11 grudnia 2015

Tajemnica czyli dlaczego.

Idą święta hohoho ! No dobra nie będzie o prezentach, sprzątaniu i takich tam o tym następnym razem hehe. Będzie poważnie bo czas świąteczny to też czas refleksji. I tak mnie dzisiaj naszło napiszę wam dlaczego rok temu wzięłam się i rączym hipkowym krokiem ruszyłam w świat.

Całe życie się czegoś bałam, o tak przyznaję się jestem tchórzem straszliwym i do tego pesymistką!!! Mieszanka zabójcza bo jak już ci się wydaje, że może coś nie jest takie straszne to na pewno jednak ci nie wyjdzie MASAKRA! Życie z takim zestawem cech to nie sielanka a już na pewno nie ma mowy o spełnianiu marzeń. Bo po co mieć marzenia, i tak nic się nie uda! Byłam sobie więc takim rozlazłym glutem i nie chodzi mi o wygląd tylko o podejście do życia. Glutem co to zamiast żyć po prostu wegetował! Siedzenie w domu przed tv, smętne rozmyślanie o beznadziejnym życiu i o tym że na pewno będzie jeszcze gorzej to były moje ulubione rozrywki. Plus oczywiście zajadanie wszelakich smutków tymi moimi ciastkami z dżemem! No i się narobiło, wygląd tragedia, zero chęci do życia i działania!

I stało się w zeszłym roku w wakacje ktoś bardzo mi bliski zachorował nagle, diagnoza rak złośliwy płuca. Był to trudny czas i nie będę o tym pisać ale był to też taki mega kop, kop w głupi durny, durnowaty łeb. Łeb zaćkany beznadziejnymi myślami, tak beznadziejnymi że aż wstyd o tym pisać! Obudziłam się wtedy ze snu zimowego który trwał ładnych kilka lat i zrozumiałam, że naprawdę szkoda na to czasu bo może jutro, za tydzień, rok czy pięć lat nagle przyjdzie i do mnie choroba. A ja tu siedzę i wegetuję!!!!!!!!!!! Ciężko napisać że choroba może przynieść coś dobrego ale ta choć wolałabym żeby jej nie było, bardzo bym chciała ją wymazać, to ta choroba zmieniła moje życie!

No i się narobiło w wieku 38 lat uczę się żyć na nowo a nie tak prosto jest przestawić się od razu na inne myślenie. Cały czas siedzi we mnie ta małpa pesymistka i mi tam nawija nie wyjdzie ci, nie uda się. Wiecie do czego wtedy wracam do mojej lampy, na którą wpadłam zdyszana i ledwo żywa jak wyszłam pierwszy raz pobiegać. W życiu by mi wtedy nie przyszło do głowy że dam radę przebiec pięć kilometrów a ja teraz biegam po dziesięć kilka razy w tygodniu!!!! Wiem do maratonu jeszcze daleko ale kto wie, już nie zakładam że NIGDY!
Zaczęłam się więcej uśmiechać, wychodzić z domu, pisać bloga hehe, rozmawiać z ludźmi, marzyć no i biegać! A jak biegam to rozmyślam. Postanowiłam sobie że to moje bieganie to taka terapia będzie i rozmyślam tylko o dobrych rzeczach o tym jakie CUDOWNE jest to moje beznadziejne jeszcze rok temu życie :-)no i NIE nie wygrałam wcale w TOTKA, choć nadal chcę! Franek szaleje (ten CHF), dzieci dają w kość, mąż nie zawsze przynosi bukiet róż, koty wkur....ą (no inaczej się o nich nie da), pracy tej wyśnionej nadal szukam, zmarszczek coraz więcej a ja jestem SZCZĘŚLIWA!
Przyjaciele mówią zwariowała, a ja mówię ożyła!


Jestem sobie więc taką ożywioną staruszką i proszę się nie dziwić, że robię to czy owo, mam kilka lat do nadrobienia!!!
A Tobie Tato mówię uda się tylko się uśmiechaj, choć córka Ci zwariowała!!!

wtorek, 1 grudnia 2015

Ach te hormony czyli rozwodzę się!!!

Godzina 5.45. usiadłam na łóżku ciemno w domu, zimno, opis mojego wyglądu wam daruję. Siedzę i myślę ale to będzie beznadziejny dzień, M jeszcze chrapie, dzieci śpią i normalnie pohasałabym radośnie do kuchni zrobić kawkę, bo ona zawsze mi humor poprawia a tu nic siedzę. Papetki mi gdzieś zaginęły i po omacku szukałam żeby mężusia nie obudzić bo ma jeszcze całe 15 minut snu! No i łup walnęłam łbem w biurko, wrrrrrr to będzie fatalny dzień, puściłam sążną wiązankę szeptem ofkors i poczłapałam do kuchni. Już mi coś w głowie świtało ale tylko troszeczkę. Kawa pomyślałam, ona mnie uratuje, najpierw rozsypałam cukier po blacie a potem kawę po stole i jeszcze słoik obiłam, mój ulubiony słoik (lament)!!!!!!!!!!!!!! W końcu doczekałam się kawy, efekt był średni humoru brak nawet można by rzec humor na minusie! Wzięłam się za śniadanie nieświadoma tego co się zaraz wydarzy. I smaruje sobie te buły masłem a tu zza rogu wychyla się mąż i słowiczym głosikiem mówi zjadłbym kanapeczki z jajkiem i majonezem. No nie to już szczyt wszystkiego jajek mu się zachciało ROZWÓD mam dosyć tego jajka o tej godzinie, w ręce miałam nóż a ręka mi zadrżała!!!!!! Spokój.......... padło słowo rozwód a to jest słowo klucz i hasło! Jak pomyślę sobie że się rozwodzę, że mam dosyć, rzucam to życie, bo nikt mnie nie kocha, nikt nie rozumie a tak w ogóle to wszyscy nienawidzą oznacza to jedno to są te dni sławetny PMS. Gad jeden znowu mnie dopadł i jakoś muszę przeżyć! Dni jest około trzy lub cztery dam radę tylko czy oni dadzą?
Najważniejsze jest namierzyć gada bo jak już wiem, że jest to mi łatwiej! Słowo rozwód to słowo klucz, jak mi do głowy przychodzi rozwieść się bo: szklanka nie stoi na podkładce, buty stoją krzywo w przedpokoju, na stole są okruszki chleba a mąż chce jajko to już wiem co to oznacza potrzebuję WIEWIÓREK!

Skąd te wiewiórki normalka z parku hehe, już wyjaśniam. Kilka lat temu spacerowałam sobie z mężem po parku i tak jakoś rozmowa zeszła na te moje ekstra humory. Starałam się wyjaśnić mu jak to jest mieć takie cudo wiedzieć o tym i nie móc nic z tym zrobić! Denerwuje mnie wszystko i wszyscy i najchętniej bym coś ubiła z tej złości. I w tym momencie naszej rozmowy na horyzoncie pojawiły się wiewióry, jak to w kaliskim parku, powiedziałam wtedy, że chętnie bym wzięła takich dziesięć wiewiórek i im te rude kitki powyrywała! Spokojnie to tylko tak w myślach jeszcze przeze mnie żadna wiewiórka nie zginęła no chyba, że z przeżarcia bo co roku dokarmiamy je sążnie orzechami! Stąd te wiewiórki, teraz jak mówię potrzeba mi wiewiórek to M już wie że czekają go ciekawe dni.

Strategia mojego małżonka jest taka unikać bestii ewentualnie schodzić jej z drogi. Chowa się więc po kątach i próbuje przetrwać, rzucając mi czasem tylko znaczące spojrzenie! Oj to spojrzenie mnie rozwściecza i działa jak płachta na byka!!! A co mnie jeszcze denerwuje najbardziej takie zwykłe rzeczy, błahostki, które normalnie człowiek olewa: szklanka źle postawiona, pasta do zębów nie zakręcona, zabawki porozrzucane, światło nie zgaszone, gazety krzywo leżą, poduszki powgniatane pierdoły !!!!

Wróćmy jednak do dnia dzisiejszego. M rano zorientował się że coś jest nie tak i szybko czmychnął do pracy. I dobrze bo moja wściekłość na niego sięgnęła szczytu, kiedy zobaczyłam na stoliku nocnym szklankę!!!!! Jak śmiał nie wynieść jej do kuchni, usiadłam na łóżku i popłakałam się ROZWÓD jak nic! Potem jeszcze kłótnia moich dzieci o to kto ładniej je śniadanie AAAAAAAAAAAA gdzie moje wiewiórki! Przetrwałam poranek oni też przetrwali. Ochłonęłam utłukłam kilka wiewiór w myślach i było mi lepiej. Jeszcze tylko SMS-ik do M:

"Misiu ja potrzebuję wiewiórek"
i odpowiedź
"Rozumiem, ja też potrzebuję wiewiórek, kocham Cię"

I jak tu się wściekać na takiego M? I tak mu się dostanie bo jak przyjdzie z pracy to jak nic buty krzywo w przedpokoju ustawi hehe!!!!