Tralala oto ja

Tralala oto ja

środa, 30 grudnia 2015

W dupie mam postanowienia!!!!

Przepraszam ale sobie trochę pobluzgam i już wolno mi a co!
No dobra koniec roku wszyscy blogerzy i blogerki, pisarze i pisareczki publikują swoje listy postanowień noworocznych. Jedni drukują inni piszą odręcznie, w kalendarzach, na tajnych karteczkach czy w różowych pamiętniczkach! Pisałam i ja zawsze przez ostatnich kilka lat z wyjątkiem ostatniego roku ale do tego wrócę. Jak mi ulżyło przyznałam się normalnie jak w klubie anonimowych postanawiaczy. A co ja sobie postanawiałam hmmm niech sięgnę do szuflady z tajnymi wspominkami.....

Nr jeden, na myślę co drugiej liście postanowień w tym kraju i wszystkich innych krajach świata, u mnie też nr jeden: SCHUDNĘ! Nigdy mi się nie udało, choć pisałam pięknie i zawsze to był nr jeden. Zawsze po pierwszym tygodniu gotowanych jałowych dań, marnej kawie bez cukru, tekturowym chlebie bez smaku byłam tak nieszczęśliwa, że rzucałam się z żalu na górę słodyczy a postanowienie nr jeden przenosiłam na następny rok.

Nr dwa, ręka do góry kto chciał języki szlifować hehe ja też oczywiście planowałam ambitne kursy, słówka na lodówce, płyta w samochodzie taaaaaa wyszło jak wyszło, na oglądaniu tv po angielsku się skończyło.

Nr trzy u mnie to zawsze były super wakacje, jakaś mega wycieczka w tropiki, drinek w ręku leżaczek, oczywiście animator dla dzieci, ja i mój M naoliwkowani na rajskiej plaży olinkluzif jak to mówią, realizacja patrz wyżej hehe.

Nr cztery przeczytam ileś tam książek. Dobra to pewnie się spełniało z nawiązką bo lubię czytać i wydawać pieniądze na książki, nawet wole to niż kupowanie ciuchów, szok a no tak taki ze mnie dziwoląg! A zapach nowej książki to prawie orgazm duchowy! Dlatego właśnie to postanowienie lądowało na mojej liście, żeby coś się spełniło!

Numery od pięć do ....... to takie bardziej przyziemne sprawy umaluję to, kupię tamto czy pójdę tam głupotki, które i tak się pewnie nie spełniały!

I przyszedł ten zeszły rok co to wreszcie nic nie postanowiłam, nic nie zapisałam, olałam listy, różowe pamiętniki i tajemne karteczki. Ruszyłam zad, znaczy sexy tyłeczek według M, a według mnie tłuste dupsko i poleciałam w świat :-)
Efekty tego nie postanawiania są takie: schudłam 30 kg :-), miałam super wakacje choć nie w tropikach to drineczki były, naoliwkowany M się lansował na kocyku w paski a dzieci animowały sie same budując zamki z piasku, no dobra ja też budowałam! , zaczęłam jeździć na rowerze bo zawsze się bałam oczywiście , książki czytam to się nie zmieniło dorzuciłam tylko te o bieganiu :-) i nabrałam więcej pewności siebie! Może mam jeszcze trochę tych wałeczków gdzieniegdzie, kilka zmarszczek, siwych włosów (ups wydało się) ale to wszystko nie ma znaczenia bo dobrze mi z tym!


Mówię więc Wam wszystkim jeżeli co roku robicie listę z postanowieniami i nic wam nie wychodzi to pier....ć te POSTANOWIENIA!!!! Zacznijcie marzyć tak jak ja i spełniajcie marzenia, tak po prostu działajcie bez pisania i przemyśleń. I pewnie mi się dostanie od jakiś wykształconych kołczów, że dobry plan to podstawa, ok to planujcie ale nie POSTANAWIAJCIE bo to jakoś tak strasznie brzmi!

Tego właśnie Wam życzę w 2016 roku DZIAŁAJCIE, bo to co napisane nie ma żadnego znaczenia, liczy się tylko to co się wydarzy :-)

wtorek, 29 grudnia 2015

Kryminalne rozrywki świąteczne czyli co to człowiek po pijaku gada.

Bez trwogi świąt w areszcie nie spędziłam, swoją drogą pewnie niezły byłby pościk ale nie, nie chcę i nie planuję pobytu na ulicy Jasnej!
Święta jak święta: boskie, krótkie, tłuste, kapuściane, trochę biegaczkowe przetrwałam. Nic nie przypaliłam, o niczym nie zapomniałam prezentu mało zakrywającego sexy nie dostałam, choć w sumie buty też dużo nie zakrywają hehe i zaprezentowałam je małżonkowi w wersji saute!!!! Ale dobra nie będzie o rozrywkach w wersji saute ani o wigilii i garach, będzie o pewnej naszej takiej małej tradycji, która mało świąteczna jest. Tradycja ta nie ma nic wspólnego z Bożym Narodzeniem, ale jest, i jest bardzo miła dla nas i naszych znajomych (mam nadzieję). LIBACJA ALKOHOLOWA ta dammm brzmi groźnie i trochę kryminalnie, ale trupa brak wszyscy przeżyli, dzieci całe i też szczęśliwe!


Wikipedia:
Libacja alkoholowa – spotkanie towarzyskie, którego głównym celem jest wprowadzenie uczestników w stan upojenia alkoholowego. Podczas libacji alkoholowych występują towarzyszące im rytuały, takie jak wznoszenie toastów, czy rytualne śpiewy typowe dla kultury, do której przynależą jej uczestnicy.
Wyróżniamy:
Libacje zwyczajowo-obrzędowe
Libacje spotkaniowe
Libacje w drodze
Libacje egzystencjalne
Libacje szkolne.

No nie szkolne to już przesada, ale reszta się przytrafia hehe. Nasza świąteczna tradycja to tak trochę pomiędzy zwyczajowo-obrzędową a spotkaniową. Towarzystwo było przednie (oczywiście) 6 sztuk chętnych i gotowych do spożywania wysoko procentowych trunków osób dorosłych plus 6 sztuk niepełnoletnich rozrywek i uciech naszych :-). Trunki były wszelakie , toasty standardowe w stylu: zdrowie pięknych pań może wreszcie przyjdą hahaha i mój ulubiony za słońce. Ale była też jedna niestandardowa rozrywka techniczna, taka nowinka. Jedna z uroczych śnieżynek przytargała ze sobą alkomat no i się zaczęło! Wiadomo podczas libacji alkoholowej nie zawsze dorośli są tak dorośli jakby wypadało więc zaczęła się swojego rodzaju rywalizacja, kto będzie miał mniej promili ale wszyscy piją!!! Dobra ja trochę ściemniałam i wypiłam tylko jednego drineczka po którym ów cud techniki wskazywał ciągle zero, no ale jak po domu szaleje stadko uroczych, rozwrzeszczanych, pragnących rozrywek pociech to ktoś musi być trzeźwy! Reszta rywalizowała godnie i z podniesionym czołem (do czasu hehe). Nikt na smutno się nie upił wszyscy byli prze szczęśliwi!!!
No i stało się padło hasło idziemy na bal karnawałowy!!! Ło matko ja nie cierpię bali ! No dobra M też średnio lubi więc pytam go na pewniaka czy idziemy na bal, oczywiście dyskretnie kiwając głową że nie!! A ten szczęśliwy na maksa człowiek ku mojemu przerażeniu walnął ręką w stół i przemówił:
-Idziemy a jak!!!
No szczena mi opadła, ja wirująca na parkiecie w kiecce i szpilkach, Matko Bosko i Wszyscy święci to se ne da!!! I nagle błysk w oku ja nie mam szpilek (no mam ale takie byle jakie, urzędowe co to na bal się nie nadadzą).
- Hej M ale szpilki musisz mi kupić - zagadnęłam licząc na załamkę ze strony męża i rezygnację z balu.
- Kupię ci szpilki, mega szpilki, jakie będziesz chciała!!
No chyba pokocham te nasze libacje na dobre, zwłaszcza że mówił przy świadkach i mu nie odpuszczę, już ja sobie szpilki ODPOWIEDNIE znajdę hehe.

Tańczyć nie umiem, partner mój M też średnio oprócz lambady, którą wywija radośnie trząchając całym ciałem mym i swym. Kiecka coś tam mam, ale te szpilki!!! Będzie wesoło i śmiesznie bo jak kaczka będę wirować po parkiecie a może raczej dygać radośnie jak staruszka z balkonikiem, balkonik to M oczywiście. Nic tam bal w lutym szpilki trzeba kupić szybko i pomykać po domu tanecznym krokiem. Tylko co to teraz grają na takich balach bo chyba nie walce. Oj będzie o czym pisać :-)

Libacja zakończyła się tak jak zawsze czyli meeeega bałaganem, M chrapał dzieci spały a ja sprzątałam i obmyślałam plan co by jeszcze do tych szpilek dorzucić hehe.
Czekajcie na relacje z mojego pierwszego w życiu dorosłym balu karnawałowego, bo coś czuję, że będzie wesoło zwłaszcza że to 13 lutego jest!
AAAAAAAAAAAAAAAAAAA mam stracha normalnie :-)

poniedziałek, 21 grudnia 2015

Zarobiona śnieżynka.

Nie będzie to piękny bożonarodzeniowy pościk, pachnący choinką i bigosem, to będzie post o zwyczajnej rodzinie, przygotowującej się do świąt. Bo może wszyscy myślą, że u innych to jest tak pięknie i uroczo, sielanka świąteczna, otóż nie! W każdej rodzinie jest jakiś mały lub większy kryzys przedświąteczny (tak myślę, chyba że to tylko u mnie :-( ).

W tym roku to ja wyprawiam wigilię, będzie 12 osób może nie tak dużo ale zawsze to mały tłumek wygłodniałych, spragnionych świątecznych wrażeń gości! Uwielbiam organizować święta, zresztą nie tylko święta jestem świetną organizatorką wszelkich imprez towarzyskich i mniej towarzyskich i sprawia mi to frajdę! Logistycznie mam wszystko rozpracowane już miesiąc wcześniej, lista zakupów, lista potraw, lista gości, lista prezentów no i plan działania czyli taka rozpiska co mam zrobić w dany dzień. Lista listę listą pogania hehe. W planowaniu jestem miszcz, gorzej z realizacją! Bo jak się ma takiego fioła świątecznego jak ja to się chce żeby wszystko było idealnie. I właśnie to IDEALNIE zabija moje idealne święta!
Zacznijmy od porządków. Już dwa tygodnie przed świętami zaczynam latać po domu jak kretynka ze ścierą i pucuję chałupkę, pucuję, pucuję i pucuję a za mną biega moje ukochane stado i chlewi, bałagani, rozrzuca, ciapie, mazia i kruszy gdzie popadnie! A ja dalej biegam i pucuję zamiast olać sprawę totalnie i posprzątać rano w wigilię. No i buch stresik się pojawia a jak stresik to wiadomo pojawia się i ona towarzyszka wszelkich świąt czyli KŁÓTNIA! Tak moi mili kłótnia jest nieodzowną towarzyszką świąt niestety.
Ostatni tydzień w naszym domu to oprócz pucowania, zakupów, planowania, stroików, choinek, wianków, kilku wigilii i jeszcze większej liczby zakupów ciągła kłótnia. Wczorajszy dzień był przełomowy od rana wszyscy się na siebie darli, wszystko wszystkim nie pasowało, humory i miny tragiczne!!!! Usiadłam sobie w kuchni z kubłem kawy i zaczęłam myśleć o świętach swojego dzieciństwa. Mało pamiętam prezentów dosłownie kilka drewniane mebelki dla lalek, wełniane berety i mundurki harcerskie (ach inne były czasy) ale pamiętam te nasze kłótnie i zdenerwowanie rodziców czy wszystko wyjdzie, czy będzie idealnie? Teraz ich rozumiem ale nie chcę żeby moje dzieci też pamiętały takie kłótnie!!! Wzięłam M i zarządziliśmy zebranie rodzinne na kanapie.
- Dość tego, bo się tu wszyscy do świąt pozabijamy!!!! i zaczęliśmy rozmawiać. O czym, o tym co jest dla nich ważne w te święta, co jest ważne dla nas i jak zrobić żeby było właśnie tak.
Dzieci przestaną chwilowo maziać, ciapać i rozrzucać no i podobno się bić zobaczymy, M stresy swojej roboty zostawi za progiem albo choć w przedpokoju, a ja, ja muszę najwięcej!!! Muszę wyluzować i odpuścić i koniecznie znaleźć czas na bieganie! Porządek odpuściłam jak przeżyje jakiś pająk w mrocznych zakamarkach mojej zakurzonej rezydencji trudno, święta i tak przyjdą! I wam radzę kobiety i panowie olejcie porządki aż do wigilii! Jak ulepię 50 pierogów zamiast 60 to też nic się nie stanie!! Wykreśliłam kilka rzeczy z moich ambitnych i nierealnych planów i od razu zrobiło mi się lżej i weselej. Skupie się na tym co najważniejsze plus dorzucę to co uwielbiam czyli stroiki i pakowanie prezentów no i bieganie dla zdrowia duszy hehe. Pewnie nam się jakieś kłótnie przytrafią ale trudno nie jesteśmy idealni, pewnie coś tam przypalę i o czymś zapomnę i dobrze, będzie tak normalnie rodzinnie po naszemu!


A potem jak już goście sobie pójdą, dzieci zasną, zmywarka będzie uroczo pomrukiwać w kuchni, zasiądę na kanapie z moim M, jak śnieżynka z reklamy ubrana mam nadzieję, w ten duuuużo odkrywający prezencik co to mi się marzy od mikołaja! Naleje sobie szklaneczkę Jamesona z 3 kostkami lodu i wpatrując się w choinkę będę wiedziała że jestem szczęśliwą kobietą! A mój prezencik pofrunie hen daleko.... No chyba że padnę na ryj i zasnę gdzieś między kuchnią a sypialnią mając wszelkie swe prezenty głęboko gdzieś hehe.

Wesołych normalnych świąt Wam życzę kochani czytacze :-)

poniedziałek, 14 grudnia 2015

Dekolt do pępka i pierniczki!

Zanim o dekoltach, zakupuję co miesiąc pewną gazetę babską nie ,,Chwile na gorąco" ani jakiś ,,Świat seriali" (i nie ważne skąd wiem że takie są!!!)zakupuję taką grubaśną, z milionem pięknych zdjęć, nieziemsko chudych modelek w nieziemsko drogich kreacjach i testami kosmetyków, na które mnie nie stać. ,,Twój styl" bo o nim mowa to nie tylko te zdjęcia są też super artykuły, dowcipne felietony i mądre reportaże ALE są też reklamy. Pominę chwilowo reklamy kremów przeciwzmarszczkowych, bo średnio wierzę w ich spektakularne efekty, pewnie dlatego, że nie stać mnie na kupowanie kremów za TYLE złotych hehe. Skupię się na reklamach przedświątecznych!

Od jakichś dwóch miesięcy moja ukochana gazeta wypełniona jest reklamami biżuterii w wydaniu świątecznym. Zdjęcia przepiękne, błyskotki urocze choć modelka, matka, żona, piękna kobieta obwieszona jest nimi jak choinka w pięknym wielkim salonie. Sama preferuję minimalizm błyskotkowy no ale dobra to przecież reklama jest i gdzieś tę biżuterię trzeba upchnąć więc to jest OK cała reszta to już kosmos!
Zacznijmy od pierwszej scenki tej wigilijnej diamentowej opowieści. Akcja pieczemy pierniczki!
Najpierw dla kontrastu moja wersja takiej akcji: kuchnia zasypana mąką, kawałki ciasta wdeptane w podłogę, milion posypek w milionie miseczek i w każdym zakamarku kuchni i nie tylko, bo u mnie nawet w staniku była posypka, co rozbawiło mnie straszliwie bo mój biuścik wyglądał jak dwa obsypane posypką pączki (powoli dochodzimy do dekoltów hehe). Dzieci ubrane w urocze dresiki, bo po upieczeniu i udekorowaniu pierniczków będą sami jak pierniczki, ja w fartuszku kuchennym oblepionym mąką i lukrem w tle hasa małżonek uwijając się z blachami do pieczenia, pot spływa po jego męskim czole a sexy bojler lekko oprószony mąką podryguje radośnie w rytm ,,Last christmas". Wszyscy radośni, rozśpiewani, mnie boli kręgosłup bo wałkuję to ciasto już drugą godzinę, dzieciaki się kłócą bo każdy chce robić reniferki czy tam łosie a foremka jest jedna, M daje znać że ma dość i czekają na niego męskie sprawy bo flaszeczki na wieczór nie ma a przychodzą znajomi. Taka normalna rodzina :-)

Teraz rodzina ideał i akcja pieczenia pierniczków w wydaniu stylowym. Dzieci uśmiechnięte, czyli standard,ubrane w piękne czyste ciuszki z ani jednym śladem po mące, mąż hmmm dobra mój jest the best więc męża nie skomentuję choć ubrany średnio do pieczenia pierniczków, i oblepiony nie mąką tylko dziećmi. Blat kuchenny tu nie jest źle bo mąkę nawet rozsypali, foremki rozrzucili i ofkors gotowe pierniczki sklepowe rozłożyli skandal, a gdzie posypki!!!!! Za to palą się świece i pachną pomarańcze nadziane goździkami. No i dochodzimy do niej mamy, kucharki co to właśnie te pierniczki piecze albo upiekła czort wie. Piękna suknia dekolt do pępka, rozpierdator do pasa, fryz boski poza normalnie zachętna! Pierścionki prawie na każdym palcu pomijam choć pieczenie czegokolwiek w pierścionkach to średnia sprawa. Bransolety, naszyjniki, długaśne kolczyki, obwieszona! Dobrze że chociaż jeden chłopczyk ma średnio zadowolona minę i nadaje tej scence odrobinę wiarygodności.

Dobra macie mnie oczywiście jej zazdroszczę super kiecki i figury, męża wcale :-), dzieci mam swoje ale nie o zazdrość tu chodzi tylko o to, że to wszystko zbyt piękne jest, takie nierzeczywiste! I potem nam takim zwykłym kobitkom wydaje się że już nie jesteśmy takie super bo pierniczków w pierścionkach i z dekoltem do pępka nie pieczemy! Pieczemy i nawet bez mejkapiku dajemy radę a potem z nas mężowie mogą te posypki zlizywać czy inni panowie nie wnikam :-)
Siedzę sobie tak nad gazetą i wzdycham jak to pięknie ta pani mama wygląda przy tej robocie, a moja córcia podeszła do mnie przytuliła mnie i mówi: mama nie martw się reklamy zawsze ale to zawsze kłamią, a nasze pierniki są najlepsze!!! Mądrą córkę wychowałam :-)



piątek, 11 grudnia 2015

Tajemnica czyli dlaczego.

Idą święta hohoho ! No dobra nie będzie o prezentach, sprzątaniu i takich tam o tym następnym razem hehe. Będzie poważnie bo czas świąteczny to też czas refleksji. I tak mnie dzisiaj naszło napiszę wam dlaczego rok temu wzięłam się i rączym hipkowym krokiem ruszyłam w świat.

Całe życie się czegoś bałam, o tak przyznaję się jestem tchórzem straszliwym i do tego pesymistką!!! Mieszanka zabójcza bo jak już ci się wydaje, że może coś nie jest takie straszne to na pewno jednak ci nie wyjdzie MASAKRA! Życie z takim zestawem cech to nie sielanka a już na pewno nie ma mowy o spełnianiu marzeń. Bo po co mieć marzenia, i tak nic się nie uda! Byłam sobie więc takim rozlazłym glutem i nie chodzi mi o wygląd tylko o podejście do życia. Glutem co to zamiast żyć po prostu wegetował! Siedzenie w domu przed tv, smętne rozmyślanie o beznadziejnym życiu i o tym że na pewno będzie jeszcze gorzej to były moje ulubione rozrywki. Plus oczywiście zajadanie wszelakich smutków tymi moimi ciastkami z dżemem! No i się narobiło, wygląd tragedia, zero chęci do życia i działania!

I stało się w zeszłym roku w wakacje ktoś bardzo mi bliski zachorował nagle, diagnoza rak złośliwy płuca. Był to trudny czas i nie będę o tym pisać ale był to też taki mega kop, kop w głupi durny, durnowaty łeb. Łeb zaćkany beznadziejnymi myślami, tak beznadziejnymi że aż wstyd o tym pisać! Obudziłam się wtedy ze snu zimowego który trwał ładnych kilka lat i zrozumiałam, że naprawdę szkoda na to czasu bo może jutro, za tydzień, rok czy pięć lat nagle przyjdzie i do mnie choroba. A ja tu siedzę i wegetuję!!!!!!!!!!! Ciężko napisać że choroba może przynieść coś dobrego ale ta choć wolałabym żeby jej nie było, bardzo bym chciała ją wymazać, to ta choroba zmieniła moje życie!

No i się narobiło w wieku 38 lat uczę się żyć na nowo a nie tak prosto jest przestawić się od razu na inne myślenie. Cały czas siedzi we mnie ta małpa pesymistka i mi tam nawija nie wyjdzie ci, nie uda się. Wiecie do czego wtedy wracam do mojej lampy, na którą wpadłam zdyszana i ledwo żywa jak wyszłam pierwszy raz pobiegać. W życiu by mi wtedy nie przyszło do głowy że dam radę przebiec pięć kilometrów a ja teraz biegam po dziesięć kilka razy w tygodniu!!!! Wiem do maratonu jeszcze daleko ale kto wie, już nie zakładam że NIGDY!
Zaczęłam się więcej uśmiechać, wychodzić z domu, pisać bloga hehe, rozmawiać z ludźmi, marzyć no i biegać! A jak biegam to rozmyślam. Postanowiłam sobie że to moje bieganie to taka terapia będzie i rozmyślam tylko o dobrych rzeczach o tym jakie CUDOWNE jest to moje beznadziejne jeszcze rok temu życie :-)no i NIE nie wygrałam wcale w TOTKA, choć nadal chcę! Franek szaleje (ten CHF), dzieci dają w kość, mąż nie zawsze przynosi bukiet róż, koty wkur....ą (no inaczej się o nich nie da), pracy tej wyśnionej nadal szukam, zmarszczek coraz więcej a ja jestem SZCZĘŚLIWA!
Przyjaciele mówią zwariowała, a ja mówię ożyła!


Jestem sobie więc taką ożywioną staruszką i proszę się nie dziwić, że robię to czy owo, mam kilka lat do nadrobienia!!!
A Tobie Tato mówię uda się tylko się uśmiechaj, choć córka Ci zwariowała!!!

wtorek, 1 grudnia 2015

Ach te hormony czyli rozwodzę się!!!

Godzina 5.45. usiadłam na łóżku ciemno w domu, zimno, opis mojego wyglądu wam daruję. Siedzę i myślę ale to będzie beznadziejny dzień, M jeszcze chrapie, dzieci śpią i normalnie pohasałabym radośnie do kuchni zrobić kawkę, bo ona zawsze mi humor poprawia a tu nic siedzę. Papetki mi gdzieś zaginęły i po omacku szukałam żeby mężusia nie obudzić bo ma jeszcze całe 15 minut snu! No i łup walnęłam łbem w biurko, wrrrrrr to będzie fatalny dzień, puściłam sążną wiązankę szeptem ofkors i poczłapałam do kuchni. Już mi coś w głowie świtało ale tylko troszeczkę. Kawa pomyślałam, ona mnie uratuje, najpierw rozsypałam cukier po blacie a potem kawę po stole i jeszcze słoik obiłam, mój ulubiony słoik (lament)!!!!!!!!!!!!!! W końcu doczekałam się kawy, efekt był średni humoru brak nawet można by rzec humor na minusie! Wzięłam się za śniadanie nieświadoma tego co się zaraz wydarzy. I smaruje sobie te buły masłem a tu zza rogu wychyla się mąż i słowiczym głosikiem mówi zjadłbym kanapeczki z jajkiem i majonezem. No nie to już szczyt wszystkiego jajek mu się zachciało ROZWÓD mam dosyć tego jajka o tej godzinie, w ręce miałam nóż a ręka mi zadrżała!!!!!! Spokój.......... padło słowo rozwód a to jest słowo klucz i hasło! Jak pomyślę sobie że się rozwodzę, że mam dosyć, rzucam to życie, bo nikt mnie nie kocha, nikt nie rozumie a tak w ogóle to wszyscy nienawidzą oznacza to jedno to są te dni sławetny PMS. Gad jeden znowu mnie dopadł i jakoś muszę przeżyć! Dni jest około trzy lub cztery dam radę tylko czy oni dadzą?
Najważniejsze jest namierzyć gada bo jak już wiem, że jest to mi łatwiej! Słowo rozwód to słowo klucz, jak mi do głowy przychodzi rozwieść się bo: szklanka nie stoi na podkładce, buty stoją krzywo w przedpokoju, na stole są okruszki chleba a mąż chce jajko to już wiem co to oznacza potrzebuję WIEWIÓREK!

Skąd te wiewiórki normalka z parku hehe, już wyjaśniam. Kilka lat temu spacerowałam sobie z mężem po parku i tak jakoś rozmowa zeszła na te moje ekstra humory. Starałam się wyjaśnić mu jak to jest mieć takie cudo wiedzieć o tym i nie móc nic z tym zrobić! Denerwuje mnie wszystko i wszyscy i najchętniej bym coś ubiła z tej złości. I w tym momencie naszej rozmowy na horyzoncie pojawiły się wiewióry, jak to w kaliskim parku, powiedziałam wtedy, że chętnie bym wzięła takich dziesięć wiewiórek i im te rude kitki powyrywała! Spokojnie to tylko tak w myślach jeszcze przeze mnie żadna wiewiórka nie zginęła no chyba, że z przeżarcia bo co roku dokarmiamy je sążnie orzechami! Stąd te wiewiórki, teraz jak mówię potrzeba mi wiewiórek to M już wie że czekają go ciekawe dni.

Strategia mojego małżonka jest taka unikać bestii ewentualnie schodzić jej z drogi. Chowa się więc po kątach i próbuje przetrwać, rzucając mi czasem tylko znaczące spojrzenie! Oj to spojrzenie mnie rozwściecza i działa jak płachta na byka!!! A co mnie jeszcze denerwuje najbardziej takie zwykłe rzeczy, błahostki, które normalnie człowiek olewa: szklanka źle postawiona, pasta do zębów nie zakręcona, zabawki porozrzucane, światło nie zgaszone, gazety krzywo leżą, poduszki powgniatane pierdoły !!!!

Wróćmy jednak do dnia dzisiejszego. M rano zorientował się że coś jest nie tak i szybko czmychnął do pracy. I dobrze bo moja wściekłość na niego sięgnęła szczytu, kiedy zobaczyłam na stoliku nocnym szklankę!!!!! Jak śmiał nie wynieść jej do kuchni, usiadłam na łóżku i popłakałam się ROZWÓD jak nic! Potem jeszcze kłótnia moich dzieci o to kto ładniej je śniadanie AAAAAAAAAAAA gdzie moje wiewiórki! Przetrwałam poranek oni też przetrwali. Ochłonęłam utłukłam kilka wiewiór w myślach i było mi lepiej. Jeszcze tylko SMS-ik do M:

"Misiu ja potrzebuję wiewiórek"
i odpowiedź
"Rozumiem, ja też potrzebuję wiewiórek, kocham Cię"

I jak tu się wściekać na takiego M? I tak mu się dostanie bo jak przyjdzie z pracy to jak nic buty krzywo w przedpokoju ustawi hehe!!!!

sobota, 28 listopada 2015

Kolorowy wieczór i poważne wnioski!

Przychodzi taki dzień w życiu kobiety, matki, żony no nawet namiętnej kochanki, że musi opuścić ognisko domowe. Nie jest prosto o nie tyle spraw trzeba załatwić, ustawić i zorganizować. Czasem przygotowania trwają miesiącami czasem tydzień a bywa i tak, że mrugając zalotnie rzęsami puszczasz powłóczyste spojrzenie mężowi i mówisz - kochanie dziś wychodzę z dziewczynami. Ta ostatnia metoda sprawdza się najlepiej bo bierzesz faceta z zaskoczenia a on w tym tak wielkim szoku, że oto ty matka, przykładna żona, perfekcyjna pani domu (no dobra nie)idziesz się włóczyć i szlajać nie mówi nic tylko potakuje głową z przerażenia. Bo oto jest piątkowy wieczór dzieci wcale nie idą spać o 20.00 i pragną rozrywek! Myślę, że pocieszający dla samca alfa jest fakt że inne samce beta, zeta, teta też zostają w domu i czeka ich podobny los.
Przyszedł więc wczoraj ten dzień! Dzień babskiego wieczoru! Zastosowałam metodę szoku i przerażenia więc z M poszło gładko. Miejsce i czas spotkania ustalone pozostał tylko jeden mały szczegół W CO JA SIĘ UBIORĘ!!!!!! Wiecie jestem kobietą w pewnym wieku i już nie wszystko mi przystoi, no i jeszcze trzeba wpasować się w koleżanki. A tu mamy cały przegląd modowy od jeansów z t-shirtem do mega szpilek i czerwonej mini spódniczki (nóg i umiejętności hasania w tak nie wygodnych butach zazdroszczę). Postawiłam więc na wygodę jeansy i koszula rozpięta o jeden guzik za dużo to się zawsze sprawdza!!! Dobra miało nie być o modzie więc nie dodam że nawet kozaki na obcasie założyłam i kaczym chodem udałam się na miasto!!!
W tym momencie mojej kolorowej przypowieści muszę wrócić do włóczenia się i szlajania. NIE NIE NIE drodzy panowie my kobiety to chodzimy po spokojnych lokalach dla pań i nie mam tu na myśli klubu gogo z panami co to kręcą zadkami (o bleee)tylko takie lokale gdzie herbaty się można napić no ewentualnie kawy z rumem! Poszłyśmy więc grzecznie do takiego babskiego lokalu. No i były kawy, herbaty i inne nudne wynalazki aż odkryłyśmy kolorową kartę z drineczkami! Preferuję whisky ale w lokalach leją byle co za mega kasę więc trzeba było postawić na kolor! No i był żółty, czerwony, pomarańczowy, zielony i takie cztery małe niebieskie razy cztery! UUUUU no zrobiło się wesoło i kolorowo! Okazja była zacna po pierwsze zjechały się sztuki wielkomiastowe, przyszły prawie wszystkie te małomiasteczkowe, po drugie dwie miały niedawno urodziny ( ciekawe kto hmmm?)a jedna zwana Kaśką imieniny. Przy okazji Kasiu bo zapomniałam perfidnie że jesteś Katarzyną składam Ci publicznie życzenia imieninowe fruwaj kobieto lataj i weź mnie kiedyś ze sobą na jakąś połóweczkę!! (już Ty wiesz jaką)
Jestem z nas dumna dziewczyny a dlaczego? Wiecie jak spotyka się pięć babeczek i każda ma po dwa bachorzęta w domu to przeważnie mówią tylko o dzieciach, chorobach, sraczko-rzygaczkach, szkole przedszkolu i pieluchach. A my dałyśmy radę i o dzieciach było naprawdę tylko tak dla przyzwoitości, żeby nie było że takie wyrodne matki jesteśmy! A o czym było: trochę o sexie, o facetach tych naszych i mniej naszych hehe, no o Panu prezesie bo takie czasy że trzeba bo pewnie podsłuch już jest wszędzie. Trochę o urodzie bo w tym wieku to już ciężko z tą urodą a mięśnie twarzy aż bolą od napinania żeby zmarszczek nie było widać. Choć po tym niebieskim cztery razy cztery w d...e miałam zmarszczki hehe. No i było ta dammmm o bieganiu bo tak jest, że jak się spotkają dwie biegaczki jedna taka prawdziwa z medalami i druga przez małe b to nie ma rady będzie o bieganiu. No i było a że szczęśliwość ogólna nas już ogarnęła (zupełnie nie wiem czemu)to wszystkie postanowiły że zaczną biegać bo to takie super jest! Biegaczka przez duże B snuła przewspaniałe opowieści o tym jak to na zawodach jest cudownie, jaka energia i moc i kibice, że zapragnęłam tego, zapragnęłam z całych sił i spróbuje a co mi tam tylko muszę popracować nad wiarą w siebie i dam radę !!!
No dobra wieczór był kolorowy, wesoły, z ambitnymi postanowieniami i dziwnymi spojrzeniami młodszej klienteli ale przyszedł taki moment że zrobiło się dziwnie cicho a pani kelnerka zdmuchnęła nam świeczkę na stole i powiedziała dobranoc! A pan kelnero-właściciel otworzył drzwi i wpuścił zimny mroźny wicher, który omiótł nasze stare korzonki! Musiałyśmy opuścić lokal babski i grzeczny i wkroczyć rozbujanym krokiem w mglistą, mroźną, ciemną noc...........

A dzisiaj, już chyba na trzeźwo, obiecuję sobie publicznie że w przyszłym roku wystartuję w końcu w jakiś zawodach i nie stchórzę!! Tak mi dopomóż Panie Prezesie wszechwiedzący i wszyscy święci - to mówiłem ja Jarząbek :-)

niedziela, 22 listopada 2015

Długość jednak ma znaczenie czyli miłości młodej harcerki.

Strach się bać a co dopiero czytać, spokojnie harlequin to nie będzie scen ani momentów też nie ma. Może szkoda ale czyta to moja mama i pisanie o tym jak to na obozie ciemną nocą w namiocie ja i harcerz tentego nie wchodzi w grę!!! Ha i domyślajcie się czy to prawda czy nie hehe :-)
Ale do rzeczy tak tak długość ma znaczenie!! I co by wam dziewczyny nie gadały chłopaki mówię wam długość spodni ma znaczenie! Ale zacznę od początku. Dla nie wtajemniczonych harcersko wyjaśniam jak jest drużyna harcerek to przeważnie gdzieś u boku czai się drużyna harcerzy. Tak też było w naszym przypadku. Była 81 i 80 bywało różnie mieliśmy lepsze i gorsze dni, potem niestety już tylko gorsze :-(
Na początku byłam bardzo nieśmiałą osóbką więc zgrabnie unikałam spojrzeń wszystkich harcerzy, byli sobie i tyle. Czasem rozbawiali nas do łez czasem wkurzali na całego ale o podkochiwaniu się nie było mowy! No niestety człowiek dorastał hormony szalały a taki obóz trwa 3 tygodnie, a jak dojdzie kwaterka to nawet cztery jak tu się nie zakochać. A harcerze mają swoje metody podrywu o sprawdzaniu czujności wartowniczej już pisałam były jeszcze metoda no to ja ci pomogę albo urocze pląsy przy ognisku tak tak pląsy a nie dyskoteki!!! Pląsaliśmy więc Labado a hormony szalały :-)

Dobra słowo się rzekło do konkretów! Pierwszą moją miłością harcerską OCZYWIŚCIE platoniczną był druh mega przystojny, którego imienia nie pamiętam haha ale mówiłyśmy na niego "zadyche" bo miał taką koszulkę z 10. Było to na obozie w Zubrzyku i ów druh podobał się większości harcerek i wszystkie do niego wzdychały. Harcerz nr 10 był starszy, miał super uśmiech i generalnie miał nas w nosie, oglądał się za starszymi harcerkami. Ciężkie jest życie kochliwej nastoletniej osóbki zwłaszcza że branie to miałam żadne (z jednym wyjątkiem ) a wszystkie moje miłości były platoniczne i skrywane w otchłaniach młodego serca:-). Byli więc druh Sebastian, który uratował mi palec i uczył kroić chleb. Był druh Krzysiek,z pięknymi brązowymi oczami, który nawet nie wiedział o moim istnieniu. No i był taki jeden jak dobrze pamiętam Wojtek, który nie dość że mnie nie zauważał, to jeszcze kręcił z jedną starszą harcerką! Spokojnie już mi złość przeszła ale do tego to trochę wzdychałam, a że taka zakochana byłam to nawet się do niego nie odzywałam a na sam jego widok czmychałam w krzaki. Niezła strategia co? Mocna w podrywie to ja nie byłam, także podręcznika w stylu "Jak poderwać pierwszego chłopaka" nie napiszę!
No dobra żeby nie było, że taka beznadziejna byłam napiszę o tym jednym jedynym przypadku kiedy to harcerz z 80 zakochał się we mnie. Żeby było śmiesznie tym razem to ja nie byłam zainteresowana, ach takie życie. A druh M słał mi listy pisane alfabetem morsa i prowadził przewlekłe obserwacje mojej osoby co strasznie mnie denerwowało. Umówiliśmy się nawet na jedną randkę, która zakończyła się standardowym "zostańmy przyjaciółmi". Teraz po latach (zabrzmiało jakbym już babcią była)wspominam te chwile z uśmiechem od ucha do ucha i pozdrawiam druha M mam nadzieję że się nie obrazi.

Wróćmy jednak do owej długości o której pisałam na początku. Wszystko było dobrze dopóki jeździłyśmy tylko na biwaki, obozy czy zimowiska potem zaczęły się zloty, rajdy i pielgrzymki (żeby było śmiesznie)a tam byli inni harcerze!!! Oj będzie się działo po tym co napiszę ale trudno zawsze mówię co myślę! Nasi chłopcy choć zabawni, czasem pomocni mieli FATALNY look i nie chodzi mi o urodziwość bo wiadomo facet piękny być nie musi ale o mundury!!!!! Mówi się za mundurem panny sznurem, ale mundur to musi wyglądać a spodnie o długości prawie stringów nie służyły wam chłopaki! Odkryłyśmy więc innych harcerzy w pięknych mundurkach i z odpowiednią długością, spodni oczywiście! Pojechałyśmy na obóz z jedynką do Obidowej i wpadłam jak śliwka w kompot, zakochałam się w druhu Gargamelu, hehe znów nie pamiętam imienia. Strategii podrywu nie zmieniłam więc było unikanie kontaktu i czmychanie w krzaki (bez druha ofkors).
Dość o moich platonicznych miłościach, wyspowiadałam się ze wszystkich, chyba że kogoś pominęłam sorki nie pamiętam. Teraz będzie poważnie.

Moja harcerska telenowela.

Dorosłam trochę i po paru latach zostałam drużynową. Przygoda życia, wspomnienia z tamtych lat są chyba moimi najpiękniejszymi harcerskimi wspomnieniami. Pamiętam wszystkie moje harcerki te ciche i te mega rozbrykane (Gosiu i Aniu pozdrawiam) wtedy też zakochałam się tak naprawdę! Był obóz we Florynce pojechałyśmy z drużyną Eli i jeszcze jacyś harcerze, których za bardzo wtedy nie znałam. I łup strzała w serce normalnie jak w Hollywodzie. Była kwaterka, padał deszcz nie przepraszam lał deszcz schroniłyśmy się w namiocie kuchennym a tu na łąkę wybiegli dwaj harcerze w samych majtkach z mydłami w rękach. Biegali szaleli strzelali piruety i brali prysznic. Zakochałam się!!! Zakochałam się w jednym z tych wariatów, niestety strategia podrywu dalej ta sama, na obozie zamieniliśmy ze sobą jedno zdanie! Ano nie czytało się młodzieżowych gazetek w stylu Bravo nie oglądało telenoweli miłosnych to człowiek nie wiedział jak się odezwać! Pewnie dalej siedziałabym w krzakach i unikała spojrzeń wybranka gdyby nie przyjaciele, którzy nas wtedy pchnęli w objęcia. Bardzo im jestem wdzięczna aż po dziś dzień Ani i Gosi oraz Sebkowi, który wyjechał gdzieś na koniec świata i ślad po nim zaginął.
A potem z tą naszą miłością było jak w piosence............

Harcerska miłość to jakby nic nie było
to jakby nam się śniło to jakby zawiał wiatr, jesienny wiatr
Harcerska miłość, na warcie fajnie było
I gwiazdy się liczyło od zmierzchu, aż po świt

I tak sobie już te 20 lat ta moja harcerska telenowela trwa, a skutki tej przygody są dwa, przeważnie roześmiane i dają nam w kość!!!






poniedziałek, 16 listopada 2015

Nocne me rozrywki.

Godzina 22.00 grzecznie idę spać, ząbki umyte, dom w miarę ogarnięty, mężuś czeka ;-). Można by pomyśleć idealne zakończenie weekendu. Zaległam obok, nawet świeczka się pali uuuu będzie miło pomyślałam. No i się zaczęło miauuuuuu, miauuuuuu, miauuuuuu no tak Bożena chce wyjść, olałam początkowo gadzinę skupiając się powiedzmy na tej świeczce ale miauuuuu i miauuuu było coraz głośniejsze wstałam więc i idę wypuścić moją słodzinkę na dwór. Średnio już ubrana byłam ;-) więc po ciemku poczłapałam do drzwi balkonowych otworzyłam i wołam Bożena, Bożenka, Bożena ku..a idziesz czy nie! Stoję i marznę, wydzieram się jeszcze mi się dzieci pobudzą a ja nie do końca ubrana w salonie w otwartym oknie stoję! Nagle miauuu zabrzmiało z przedpokoju, o ja głupia kicia chciała frontowymi drzwiami sobie wyjść jak dama!!!! Poszłam wypuściłam i na drogę kilka komplementów posłałam mojej cud Bożence! Małżonek na szczęście czekał :-).
Środek nocy obok UROCZE chrapanie , Zośka coś przez sen gada, Maciek kopie w ścianę (przez sen w piłkę gra)wszyscy żywi spokój, nagle ktoś łapie za klamkę od frontowych drzwi i szarpie! Mały skok adrenaliny Bożena ty mendo kocia!!! Teraz to ja już wiem że to moja urocza kizia mizia ale jak mi tak za pierwszym razem zrobiła to szłam do drzwi z patelnią w ręce, przygotowana żeby złodzieja czy innego potwora w łeb zdzielić. Dobra zwlekłam się z wyra i poszłam wpuścić moją ukochaną pupilkę! Oczywiście przywitała mnie tak uroczo że serce mi zmiękło i darowałam sobie nocne wrzaski, poszłam spać. No ale tak już mam, że jak się w nocy obudzę to nie mogę zasnąć, wierciłam się i kręciłam licząc, że błogi sen przyjdzie a tu nic. Dobra wezmę się za myślenie, oczywiście najgorsze co można zrobić w nocy to zacząć rozmyślać, wtedy to już sen tak szybko nie przychodzi!
Leżę więc i rozmyślam (a nie powiem o czym tajemnica)a tu hop jest Bożenuś, zrobiła przegląd misek w kuchni i przyszła się ogrzać. Już mi się nie chciało z nią boksować a niech sobie tam w nogach poleży pomyślałam. No ale gdzie tam w nogach władowała się między mnie i chrapiącego dalej małżonka i powoli przesuwała do góry! Pełznie obok mnie ten włochaty baleron a mnie akurat zachciało się spać, olałam ją i zasnęłam. No nie na długo, bo cóż to obudził się mój uroczy małżonek i z oburzeniem kota wywalił a mnie ochrzanił, że jej pozwalam do łóżka wchodzić! Zasnął w trzy sekundy, chrapie dalej a ja znowu rozmyślam a Bożenka po kolejnej rundce hyc do wyrka i pełznie do góry tym razem jej się udało. Dopełzła aż do mojej głowy, zwinęła się w kulkę i zasnęła między mną a małżonkiem. Ja też w końcu zasnęłam i spalibyśmy tak aż do rana gdyby koty nie ryrały! Koty już tak mają, że jak im dobrze to ryrają. I stało się jak przyszła pora na hej siup zmiana stron i mąż się obrócił Bożenka zaczęła ryrać rrrrrrrrrrrrrrrrrrrrrrrr z tej radości że ma ukochanego pana przy sobie. A pan jak to usłyszał to puścił taką wiązankę w stronę kiziolka, że wam nie zacytuję. Mnie też się oberwało że jej nie wywalam, tylko on musi stać na straży naszego łoża! I na nowo rozmyślanie i zasypianie, niech już będzie rano!!!!! Bożenuś wracała kilka razy i kilka razy była wyrzucana z łóżka przez swojego pana, oczywiście za każdym razem przebiegając po mnie i mnie budząc! Kochane zwierzątko :-).
W końcu zasnęłam, nawet mi się śniło, że maraton wygrałam hehe na jakiejś dzikiej plaży i wtedy pojawiła się ona ta dam Heluta mój drugi kot. Zaczęła drapać w roletę na oknie. Godzina 4.50. załamka za niecałą godzinę trzeba wstać, zmęczona chyba byłam po tym maratonie zasnęłam więc i olałam Helutę. Ale Hela to kot spokojny i wytrwały zaczęła drapać w łóżko a jak to nie pomogło przerzuciła się na drzwi od Maćka pokoju. Płakać mi się już chciało, leżałam niewyspana i powtarzałam sobie kocham moje koty, kocham moje koty! Dobra wstałam, wypuszczę ją i jeszcze pół godziny poleżę. Idę więc do drzwi balkonowych i wołam Hela, Helutka kici kici, gdzie ta kunda się podziała? Helcia poszła do kuchni bo ona nie chciała wyjść tylko jeść się kiziolkowi zachciało! Ratunku dom wariatów, złość mnie ogarnęła wielka pomyślałam złapię ją i wyrzucę na dwór niech marznie a co mi tam już mi dobroci w sercu zabrakło! Ale złap tu sobie nad ranem takiego kota co to po domu ucieka i pod kanapę wejdzie i na szafę wskoczy AAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAA! Po krótkiej pogoni odpuściłam dałam jej jeść i wstawiłam wodę na kawę bo już nie było sensu się kłaść! Dobrze że kocham kawę i ona mi trochę nastrój poprawiła bo potem przejrzałam się w lustrze!
Proszę się więc nie rzucać, że na moje ukochane kiziolki wołam: włochate kundy czy mendy zbolałe po takiej nocy wolno mi i już!

środa, 11 listopada 2015

Ach te mięśniaki!!! I moja super bohaterka.

Nie lękajcie się moją nową miłością nie są kulturyści, miłość nie wybiera pokochałam sexy bojlera! Rzecz będzie o super bohaterach.
Dawno, dawno temu jak byłam małą dziewczynką miałam swoich ulubionych super bohaterów.
Pierwszą super bohaterką była pszczółka Maja. Po pierwsze dziewczyna a jak wiadomo dziewczyny rządzą! Wiecznie uśmiechnięta, zawsze radosna, pomagała wszystkim. Była rezolutna jak głosi treść piosenki, oczywiście nie rozumiałam co to znaczy ale na pewno coś ważnego i super skoro śpiewał o tym jakiś facet. No i najważniejsze zawsze ale to zawsze była mądrzejsza od Gucia a w pewnym wieku dziewczynki mają tak że chłopaki to są głupi i do niczego, a może tak nam zostaje na zawsze hehe.
Drugim super bohaterem był Pomysłowy Dobromir. O ten to dawał czadu, normalnie MacGyver naszego dzieciństwa. I biedny zawsze obrywał piłeczką po głowie jak myślał. Wcale to wychowawcze nie było bo kto by chciał myśleć jak to tak boli :-).
Trzecią parą super bohaterów byli oczywiście Bolek i Lolek nigdy nie wiedziałam który jest który ale to nic bo zawsze występowali w parze. Mieli też Tolę ale ta rzadko im się przydawała takie dominujące samce co to sobie z całym złem świata poradzą oczywiście bez kobiety.
Lata leciały człowiek dorastał i pojawili się nowi super bohaterowie.
Uwaga moim ulubionym super bohaterem nastoletniego żywota był jest i będzie Kapitan Kloss. Mega przystojny wtedy jeszcze nie leciałam na brodę, w mundurze, dżentelmen, no i jeszcze dawał sobie radę z Niemcami. Normalnie ideał! Słabość do mundurów ma chyba każda kobieta, nawet ja jako nastolatka miałam, pewnie dlatego oglądałam się za harcerzami hehe. Ale wróćmy do Klossa bo jego podstawową zaletą było granie na nosie tej szumowinie Brunerowi. Oglądało się z napięciem wszystkie odcinki po sto razy i obgryzało paznokcie wzdychając do przystojnego Kapitana.
Było minęło przyszedł inny, następny a że kobietki w młodym wieku to kochliwe stwory szybko porzuciłam Klossa dla (tu już trochę mięśni będzie)Janosika. Do dziś go uwielbiam dobra wiem nie miał brody ale to Janosik i akurat jemu mogę to wybaczyć! Wiadomo zabierał bogatym dawał biednym takie tam bzdury bo wcale nie to było dla mnie ważne wtedy. Ważne było to, że się buntował, płynął pod prąd, miał posłuch wśród swoich kamratów czy jak to się mówi. Zawsze potargany, spocony, brudny normalny facet taki rzeczywisty a jednak bohater. No jedynym jego minusem była Maryna ooo blee po co mu ona ?
Tyle o super bohaterach mojego dzieciństwa i wczesnej młodości.
Teraz delikatnie mówiąc jest trochę inaczej. Przede wszystkim każdy super bohater musi mieć przebranie np Spiderman, kobieta kot , często pelerynę: Batman, Supermen i mój ulubiony Thor (ma brodę :-)) Obowiązkowo idealną urodę no nawet mejkapik i jakieś mega super gadżety. Super bohater przeważnie jest silny albo super silny patrz Hulk, pomaga słabszym to taki standard, który się nie zmienił na szczęście! No i wszyscy kochają super bohatera robią wiece na jego cześć a kobiety mdleją na jego widok z wyjątkiem Hulka bo na jego widok wszyscy wieją dobrzy i źli.
Jak widać ewolucja nie omija również super bohaterów od małej Majeczki i wątłego Bolka i Lolka do Thora i Hulka, co się zmieniło przybyło im mięśni!!!!
Kochamy więc naszych mięśniaków, kochają ich dzieci bo są cool i mają super przebrania i ekstra moce, kochają kobiety za powiedzmy brody i mięśnie hehe, kochają i faceci a może oni ich nie cierpią bo są tacy super i nierealni!

Tyle o bohaterach fikcyjnych bo są jeszcze tacy prawdziwi bohaterowie i ja mam swoją super bohaterkę. Napiszę wam o niej choć jej historia nie jest śmieszna. Moją super bohaterką jest moja BABCIA ELA. I szkoda że jak żyła to jej tego nie powiedziałam. Była oficerem AK i walczyła w Powstaniu Warszawskim i choć dla niej to było takie zwykłe i oczywiste, to dla mnie była, jest i będzie najodważniejszą osobą jaką znałam! Wiele razy myślałam co ja bym zrobiła na jej miejscu, nie wiem czy wiałabym hen czy może jak ona stawiła czoła wyzwaniu, mam nadzieję że to drugie :-). Dzięki niej wierzę też w prawdziwą miłość, bo gdy straciła swoją podczas wojny, pozostała jej wierna aż do końca swoich dni. Jej listy miłosne z tamtych czasów przetrwały do dziś i są moim największym skarbem.
Warto mieć swojego super bohatera takiego realnego i nie musi mieć super mięśni i super mocy a już na pewno przebrania. I nie zapomnijcie mu powiedzieć że jest waszym SUPER.............
Kocham Cię Babciu!

Elżbieta Podczaska
05.V.1911 - 30.V.1998
Oficer AK
Moja Babcia

poniedziałek, 9 listopada 2015

Baba za kierownicą, czyli o najlepszym kierowcy w mieście hehe!

Taka sytuacja :
Wracam rano godzina 6.55. do domu, nie po baletach bo ja grzeczna dziewczynka jestem ;-), odwoziłam męża do pracy. Złomek nam zdechł więc jak małżonek zrobi rano minę kota ze Shreka to go zawożę żeby się autobusem godzinę nie tłukł! Wracam więc autem, mknę przez poranne korki jak błyskawica oczywiście radio na full. Zdradzę wam teraz moją słodką tajemnicę uwielbiam śpiewać w aucie, wyję niemiłosiernie ile fabryka dała kalecząc wszystkie języki świata no chyba że leci coś polskiego ewentualnie po angielsku bo tu jeszcze daje radę. Dzisiaj nie było inaczej a że humor mi dopisywał włożyłam delikatnie mówiąc trochę energii w to moje śpiewanie. Leciał jeden z tych super nowych przebojów co to je puszczają tak często, że już na pamięć się zna i nuci nawet przez sen. Jadę więc i śpiewam całą sobą, głowa mi się kiwa no dobra nie kiwa tylko szaleje, ręce na kierownicy postukują, nawet zadkiem sobie zgrabnie pokręciłam. Da się, mówię wam da się kręcić zadkiem prowadząc auto, król Julian byłby ze mnie dumny (pingwiny z Madagaskaru dla niewtajemniczonych ). Dygam tak i wyję z całych sił:
This is my fight song
Take back my life song.
Nawet światło czerwone mnie nie dobiło, stoję sobie i śpiewam dalej:
Prove I'm alright song
My power's turned on
Starting right now I'll be strong
Niestety głowa mi dygnęła w lewo a tam obok w aucie, czarnym marki nie zdradzę, jakiś bezczelny facet nabija się ze mnie i to nie jakoś tak dyskretnie ale na całego z uroczym uśmiechem od ucha do ucha rży, dobrze że czerwone było krótkie bo się trochę zmieszałam. Dostałam takiego ataku śmiechu łzy też były, dobrze że jeszcze mejkapiku nie było bo było by po nim!!!!! Pojechałam dalej i nie przycichłam wcale a kuperek dalej mi dygał :-).
Wydało się więc jestem samochodową śpiewaczką i tancerką!! I uwielbiam to! Dlaczego śpiewam w aucie bo strasznie fałszuję, no głosu to mi Bozia nie dała, zalet wszelkich bez liku ale głosu to nie mam i jakoś z tym muszę żyć a śpiewać uwielbiam. W aucie nikt mnie nie słyszy muzyka na full więc i ja siebie nie słyszę i wyję hello jak sama Adele słowiczym głosem! A to dyganie samo jakoś tak przychodzi, nie lubię tańczyć na balach, nie lubię chodzić na dyskoteki czy dancingi (w moim wieku już pewnie bardziej wskazane hehe) ale w aucie uwielbiam tańczyć. Tańczyć lubię jeszcze w dwóch sytuacjach jak sprzątam , szaleję tanecznym krokiem po całym domu z mopem lub bez i pod prysznicem, tu śpiewać też lubię a te tańce nie raz skończyły się zgrabnym piruetem i siniakiem ale mus to mus!
Wróćmy za kierownicę jak człowiek jedzie autem to myśli, że inni uczestnicy ruchu drogowego go nie widzą. Nie raz widziałam dłubiącego w nosie delikwenta, albo wyciskającą pryszcze pannę a sprawdzanie czystości uzębienia to już standard! Nie mam nic przeciwko malowaniu się w aucie zwłaszcza na światłach, idealna przerwa na małą pomadkę. Trzeba tylko zdecydować się na odpowiedni kolor a to może zająć kilka świateł hehe.
Co kobieta, patrz ja robi w aucie: oczywiście nie rozmawiam przez telefon, to jest zakazane i tej wersji będę się trzymać! Maluje się to już ustaliliśmy, czyta gazety (da się), tańczy i śpiewa to też już wiecie, układa listę zakupów lub menu na tydzień, ćwiczy angielski opluwając kokpit the the the, poprawia fryzurę po sto razy. Piekli się i puszcza taaaakie wiązanki na tych beznadziejnych męskich kierowców, że uszy bolą a sumienie gryzie. Kobieta za kierownicą obserwuje moi mili, jest niewidzialna więc może sobie po podglądać. Podglądam innych kierowców, zimne łokcie, pluszowe kostki na szybie, pieski dygające, skupione do granic możliwości babcie za kierownicą i dziadkowie żeby nie było, miłość, radość, kłótnie. Raz na światłach sąsiadka z samochodu obok spoliczkowała swojego kierowcę i wysiadła dumnie trzaskają drzwiami.
Co jeszcze kobieta robi w aucie, no dobra przyznam się gromadzi! Nie tam od razu bałagan ma, gromadzi rzeczy potrzebne, mniej potrzebne i te nie potrzebne :-) A jak kobieta jest mamą to oprócz tych wszystkich zgromadzonych rzeczy ma jeszcze całe stado rzeczy zgromadzonych przez dzieci! No i robi się z tego całkiem pokaźny horror na kółkach i trzeba pewnego pięknego dnia włączyć muzykę na full, wziąć worek taki 120 litrowy i z piosenką na ustach tanecznym krokiem odgruzować teren!
This is my fight song, o tak piosenka walki pasuje idealnie hehe.
Froterka samochodowa :-)

Ostrzegam wszystkie dzieci w autach obok jak mi wytkną język to ja też wytykam !!!! Taka ze mnie najlepsza baba za kierownicą :-)

sobota, 7 listopada 2015

Dlaczego zostałam harcerką. Wspominki staruszki.

Pewnie trudno wam będzie uwierzyć w to, że kiedyś byłam bardzo nieśmiałą osóbką, która zawsze stała z boku i bała się odezwać. Chyba nadal jestem trochę nieśmiała ale umiem sobie z tym radzić. A nauczyłam się tego będąc harcerką, zresztą nie tylko tego :-).
Pewnego chyba jesiennego dnia oczywiście w sobotę maszerowałam z tatą przez moje osiedle. Byłam wtedy w czwartej klasie a moim ulubionym zajęciem było siedzenie pod blokiem na ławce albo na trzepaku. Ale ten dzień ta sobota miała zmienić moje życie. Po drodze natknęliśmy się na grupę harcerek które coś tam robiły przed harcówką chyba namioty składały, nie pamiętam. Tata ku mojemu przerażeniu zaciągnął mnie do nich i powiedział że ja bym też chciała być harcerką. Wcale nie pomyślałam sobie, bez sensu jakieś szare byle co noszą, musiałabym tam iść poznać nowe osoby nie nie nie wcale nie chcę! Ale że nie umiałam się odezwać poczłapałam za tatą smętnie do jakiejś najważniejszej sztuki. Miała mega loki i uroczy ciepły uśmiech (do dziś pamiętam ten uśmiech bo trochę osłabił moje wątpliwości) była miła i oczywiście się bardzo ucieszyła a jak tata wspomniał że mam jeszce dwie siostry to już prawie skakała z radości. Ta nie znasz moich sióstr pomyślałam sobie, jeszcze ci bokiem ta radość wyjdzie hehe. I tak się zaczęło.
Były pierwsze zbiórki, nowe znajomości, jakieś wyjazdy do lasu i ku mojemu zdziwieniu wszyscy naprawdę byli ok. Powoli się wdrażałam a na horyzoncie czaił się już pierwszy wyjazd na biwak! Niewiele z niego pamiętam głównie myszy, które skakały nam po łóżkach, a chłopaki ( o tak harcerze też byli ale o nich później)wyłapywali je z dziką radością. Nawet nie wiem kiedy tak bardzo polubiłam to całe harcerstwo, wtedy byli to po prostu ludzie, przyjaźnie, dobra zabawa a nie jakieś idee.
Swój pierwszy mundurek harcerski dostałam razem z siostrami pod choinkę i był to dla nas naprawdę super prezent. W domu się nie przelewało i trochę musiałyśmy na te mundurki poczekać ale jak je wtedy dostałyśmy to było coś!
Najważniejszym wydarzeniem którego nie zapomnę nigdy był pierwszy obóz.
Wywieźli nas na koniec świata do jakiegoś Zubrzyka aż na trzy tygodnie, podziwiam moją mamę przypomnę że komórek nie było!!! Boże bez komórki trzy tygodnie, bez żadnego kontaktu, kartki w stylu: "Czuję się dobrze, latryna jest ok" pomijam!!! Dzielna kobieta dała radę i nas puściła, dzięki Mamo!
Czego ja się tam nauczyłam hmmm przede wszystkim jak się używa siekiery, piły do drewna, młotka i jak się gwoździe wbija. Bo zaraz na początku trzeba było zbudować sobie półkę na plecaki i takie różne obozowe ogrodzenia, bramy i inne cuda. Nauczyłam się co bardzo ważne korzystać z obozowej latryny, no to była przygoda! Po pierwsze stres czy się nie wpadnie do dołu pełnego wiadomo czego, po drugie czy ktoś mnie nie zobaczy jak zgrabnie balansując ciałem staram się przeżyć na tej belce co to niby kiblem jest. Przeżyłam tą latrynę, przeżyłam młotki i siekiery ale musiałam nauczyć się jeszcze kroić chleb. A po tej nauce do dziś mam bliznę na palcu bo go sobie prawie nie ukroiłam! Pamiętam dzielnego druha Sebastiana i druhnę Elę, którzy mnie ratowali a ja mdlałam hehe. Było mi słabo nie chciałam puścić tego palca bo myślałam, że odpadnie a oni wzięli i jeszcze go wyginali we wszystkie strony żeby zobaczyć czy dobrze działa! Horror a i oczywiście był tekst ku pokrzepieniu: nie przesadzaj!! Ale palec uratowali i ja też przeżyłam. Wypadki na obozach się zdarzały normalna rzecz jak bandzie małolatów da się cały arsenał ostrych narzędzi i puści w las po drzewo! Przywykliśmy do tych wypadków a nikt kończyny nie stracił, choć raz ktoś jechał z siekierą w nodze do szpitala nie pamiętam kto i na jakim obozie ale przeżył!
Wróćmy jednak do mojego pierwszego obozu było jeszcze coś co utkwiło mi w pamięci do końca życia nocne rozrywki! O tak moi mili harcerze nie są tacy święci mają swoje nocne radości! Pierwszą z nich jest warta nocna! Bałam się oj bałam się okrutnie swojej pierwszej warty, nie no oczywiście zgrywałam twardzielkę i nikomu nie mówiłam że jestem przerażona. Ciemno, cicho a w lesie oczywiście czai się całe zło tego świata!! Byłam młodą początkującą harcerką więc chodziłam i dzielnie patrolowałam cały teren zamiast jak stare wygi zaszyć się w stołówce i przekimać wartę. A koledzy, tak tak pozdrawiam wszystkich serdecznych kolegów harcerzy wcale nie pomagali, tylko chodzili i nas straszyli oczywiście ściemniając, że sprawdzają czujność młodych wartowniczek. Taka harcerska metoda podrywu hehe! Dobra był strach, przerażenie i zarwane noce ale było jeszcze coś NIEBO! Takiego nieba i tylu gwiazd nie widziałam nigdy wcześniej. To jest jedna z tych rzeczy jakie mi zostały po harcerstwie, uwielbiam, kocham patrzeć w gwiazdy!
Była jeszcze jedna rozrywka nocna Alarm. Pierwszego nie zapomnę nigdy. Obudzili nas w środku nocy kazali się ubrać i wygnali w las! Ciemny zimny i pełen potworów patrz pająków. Miałyśmy podejść niezauważone do masztu. Boże jaka ja byłam przejęta, zaszyłyśmy się w jakiejś gęstwinie i bałyśmy ruszyć. Oczywiście nie udało nam się podejść do masztu zostałyśmy znalezione ale zabawa była przednia! A po tamtej nocy przyjęło się takie powiedzenie "nic tak nie łączy jak wspólne sikanie" szczegółów nie zdradzę hehe.

Jest coś na harcerskim obozie co łączy wszystkich, daje ciepło, poczucie wspólnoty i wielkiej przyjaźni. Tam na tym pierwszym obozie to zrozumiałam, siedząc z wypiekami, patrząc w ogień, śpiewając piosenki wesołe i te poważne, słuchając gawęd. Ognisko i ta wielka przyjaźń, którą wtedy czułam, ta niewyobrażalna radość z tego, że się tam jest w tym miejscu i z tymi ludźmi.......

O harcerzach i moich pierwszych małych miłościach harcerskich będzie następnym razem :-)bo trochę za bardzo się rozpisałam.



środa, 4 listopada 2015

Szantaż i przekupstwo czyli metody wychowawcze nowoczesnych rodziców.

No jak nic po tym wpisie to CBA zapuka do moich drzwi i skończę jak jakiś podrzędny przestępca rozłożona jak placek na zimnej podłodze, obowiązkowo w samych majtkach. Zwłaszcza że tuż za rogiem w blokach startowych czai się już nowy rząd z drobiową obstawą! Ale zacznę od początku.

Wstałam rano, kawka machnięta, mąż wyekspediowany do pracy, śniadanka popakowane (buły z szynką żeby nie było, że jestem taka super hehe), dzieci się ubierają no dobra ściemniają że się ubierają bo już zapodali kreskówkę o myszy dziennikarzu. Geronimo Stilton tak ich zaabsorbował, że stracili kontakt z rzeczywistością! Poszłam umyć zęby, myślę sobie sama umyję to dzieci wiedzione przykładem Matki, takiego wzoru wszelkiego dobra, też umyją. Pstryk i wibruje, spokojnie bez ekscytacji szczoteczka :-), a ja tanecznym krokiem hasam po salonie oczywiście myjąc zęby, uświadamiam dzieciom że czynność ta to taka super przygoda, radocha po pachy. No takie było założenie, a jak się skończyło. Po pierwsze oplułam się trochę bo uśmiech mi z twarzy nie znikał, dywan też ucierpiał, po drugie odwróciłam uwagę dzieci od telewizora (no chociaż jeden plus), po trzecie biedne dzieci pomyślały, takie miały miny, że mama to kompletna wariatka delikatnie mówiąc. No nic hasanie nie przyniosło skutku, przerzuciłam się na słowną zachętę. Zamiast głupia już wtedy się poddać to nie przez to bieganie i hasła w stylu "dasz radę", "nie rezygnuj", brnęłam dalej!
Zobaczcie bobaski(tak do nich czasami mówię, wiem są już duzi ale co tam wolno mi!)jak to super jest umyć zęby! I z wielkim uśmiechem na twarzy postukałam czyściutkimi ząbkami puk puk.
Może i wy sobie sprawicie taką przyjemność o poranku? dodałam wesoło.
Nie jestem w stanie, mimo moich ogromnych, wręcz olbrzymich zdolności literackich opisać wam min moich dzieci! Zdjęcia niestety nie machnęłam, a szkoda byłaby nagroda jak nic! Zabili mnie tymi minami, ubodli straszliwie, tak się starałam :-( Ale nic to istnieje coś takiego jak władza rodzicielska HAHAHA. Szybko więc pozbierałam się po owej klęsce i z uroczej mamy hasającej po salonie z wibrującą szczoteczką do zębów i plującą pastą po okolicy, zamieniłam się w rozsądną i nowoczesną rodzicielkę!
Dosyć tego moje dzieci, proszę wyłączyć telewizor i iść umyć zęby! Powiedziałam spokojnie, stanowczo lecz nieco uniesionym głosem.
Nie mama wieczorem umyjemy, po co teraz i tak się ubrudzą.
No tak i co dalej, wdawać się w dyskusję czy zadziałać ostro? Mądra mama po szkodzie, żadnych dyskusji pomyślałam pora na SZANTAŻ!!!!!!!
Albo idziecie myć, albo szlaban na komórki!
A na ile ten szlaban? Zapytały grzecznie moje kochane bobaski.
O ja głupia, kretynka, niby matka z takim doświadczeniem a zapomniałam sprecyzować.
Na tydzień!!!! (uuu ale jestem okrutna)
Dobra zwiesili głowy i poszli umyć, no dobra jeszcze była kłótnia które pierwsze ma myć, ale jakoś daliśmy radę!

Szlaban to chyba ulubiona metoda wychowawcza nowoczesnych rodziców. Kiedyś szlaban można było dostać na podwórko ale człowiek się nie przejmował wychylał przez okno i darł z czwartego piętra do koleżanek. I w nosie miałam to że sąsiad z pierwszego piętra się pieklił, darłam się komórek nie było! Nie co ja piszę ja byłam grzecznym dzieckiem żadnych szlabanów nie miałam (to na wypadek gdyby przeczytały to moje dzieci hehe). Teraz jest inaczej, na szczęście Pan Bóg dał nam te wszystkie nowinki techniczne w stylu telefon komórkowy, konsola, komputer czy tablet i możemy dawać szlabany na wszystko. Oby nie na podwórko, bo żeby pociechy wyszły na podwórko to teraz trzeba zastosować inną metodę wychowawczą czyli PRZEKUPSTWO! (no jak nic CBA mnie wygoogla).
O ile stosowanie szlabanu jest przyjemne dla rodzica bo zazwyczaj działa a w razie czego to chociaż wyjdzie dziecku na dobre to przekupstwo nie zawsze jest przyjemne. Niestety przeważnie wiąże się z wydatkami no i tak naprawdę wychowawcze nie jest!
Pytam dzieci jedziemy do parku na rowerach?
A pójdziemy na lody?
Nie.
To nie jedziemy!!!
No i trzeba te lody kupić, bo ruch to zdrowie i sport trzeba uprawiać. Z drugiej strony lody wcale nie są zdrowe AAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAA co tu zrobić? Może jednak zastosować szlaban na telefon jak nie pojadą, dylematy nowoczesnych rodziców są straszliwe!!! Dobra będą lody.
Biedni jesteśmy my rodzice! Zlitowałyby się nad nami te nasze bobaski i ochoczo reagowały na wszelkie propozycje i prośby! Człowiek wymyśla atrakcje i rozrywki, dba o zdrowie i wykształcenie a tu wszystko źle!
Pójdziemy na spacer do lasu? Do lasu a po co NIE!
Posprzątamy w domu, będzie miło i przytulnie? NIE!
Pouczymy się do sprawdzianu? NIE chce mi się!
Raz tylko spytałam: może pójdziecie ze mną pobiegać? Śmiech mnie taki zabił, że już nie pytam (jeszcze do tego wrócę hehe).
No i zmuszają nas te nasze dzieciątka do stosowania tych wszystkich okrutnych metod wychowawczych bo już rady super niani i jej karny jeżyk się nie sprawdzają! Boję się tylko co to będzie za lat kilka a może wcześniej trochę wyluzuję :-)

sobota, 31 października 2015

Mam w domu Karalucha !!!! Czyli faceci wydają kasę na głupoty.

Spokojnie nie robala! Pisałam ostatnio przy okazji studiowania gazetki Lidlowej że małżonek mój ma taka małą obsesyjkę związaną z nożami. Otóż wstałam dziś rano i przy porannej kawce myślę sobie a co mi tam raz się żyje napiszę o tym. Tam ta ram tam będzie strasznie tak halloweenowo (nie nie obchodzę!!!)z ostrymi narzędziami w tle. Piję tą kawę i tak sobie obmyślam plan. Do kuchni przyczłapał ów małżonek wiedziony zapachem kawy, normalnie jak w reklamie hehe. Pytam go:
Hej M jak nazywają się tacy survivalowcy co to wszystkie armagedony przetrwają?
Karaluchy- odpowiedział rozbawiony hahaha ale śmieszne, i zaczął wykład o jakiś naukowcach co to stwierdzili że takie karaluchy to nawet wybuch bomby atomowej przetrwają. Dobra dobra sobie myślę ja ci dam karalucha sam chciałeś!!!!!
Mam więc w domu KARALUCHA dużego wypasionego trochę włochatego, broda te sprawy, przygotowanego na każdy armagedon świata!!!!
Wikipedia: Karaluch, karaczan wschodni (Blatta orientalis, przestarzałe z tur. – karakon) – owad synantropijny (żyjący w siedliskach człowieka). Żyje w kuchniach, magazynach, wyjadając produkty żywnościowe. Całkiem udany opis :-)Długość do 3 cm no tu się nie zgadza. Ubarwienie czerwone do czarno-brązowego - zdarza się. Dobrze rozwinięta druga para skrzydeł hmmm . Długie czułki - no w tym przypadku tylko jedna sztuka hehe. Wszystkożerne – idealny opis. Najchętniej gromadzą się w szparach i szczelinach oraz w miejscach wilgotnych uuuu to już porno więc na tym skończę.
Mój karaluch ma w domu, no może i w pracy ale nic oficjalnie mi o tym nie wiadomo, drewnianą skrzynię zamkniętą na piękną, lśniącą kłódkę. W owej skrzyni znajduje się cały skarb czyli takie zabezpieczenie karalucha w razie W. W skrzyni są noże i dostanę za to ochrzan bo się nie znam a tam wszystko ma inną nazwę i przeznaczenie, chociaż to wszystko są noże i według mnie wystarczyłby jeden!!!!! Ale opiszę wam jak ja to widzę są tam noże krótkie, długie, i jeszcze dłuższe, scyzoryki małe większe i jeszcze większe, w różnych kolorach i fasonach. Oprócz noży takich na niedźwiedzie, jelenie i inne gady są takie małe hajtaki np na grzyby idealne, są też i tu mój M będzie ze mnie dumny multitoole takie jakby obcęgi wszystko w jednym. No tych multitoolów jest kilka oczywiście! Nie moi drodzy na tym nie koniec w skrzynce są jeszcze inne dziwne dziwadła, których przeznaczenia nie znam no z wyjątkiem krzesiwa, kompasu i zapałek sztormowych ha są takie i niby nawet w deszczu nie zgasną taaaa jasne. Maciek ostatnio mówi do taty:
Ty tata jak przyjdą ruskie to ty tą swoją skrzynkę weź pod pachę i już będziesz gotowy na wojnę :-)
Pomyślicie co to za karaluch jak to wszystko w skrzyni trzyma. Nie w skrzyni to są tylko zapasowe jakby się te podręczne zepsuły. Takie podstawowe narzędzia survivalowe mój M nosi przy sobie. I są to scyzoryk, nóż, dwa multitoole, latarka i pewnie jeszcze coś o czym nie wiem! Waży to wszystko kilka kilo ale zawsze trzeba to mieć przy sobie!
Potrzebowałam ostatnio do szkoły obcęgi do drutu no to grzecznie poprosiłam mojego małżonka żeby mi taki multitool sprezentował, chwilę się wahał ale dobra pożyczył. Ogołocił go najpierw z jakiś końcówek i innych dodatków żebym ich czasem nie zgubiła i podał mi drżącymi rękami ten cud techniki. Ciepnęłam dziadostwo do torebki ubolewając że takie ciężkie. Na czole M pojawiły się kropelki potu, oczy szeroko się otworzyły i powiedział cicho, spokojnie i powoli:
Ty żona to jest z TYTANU! ( po autoryzacji posta okazało się, że ma wkładki tytanowe ale wtedy mówił, że z tytanu i koniec)
Ło matko no i co ?
Z tytanu powtórzył.
No dobra powoli zaczęłam kumać, znaczy drogie było.
To ile to to kosztowało? Spytałam grzecznie choć pozę miałam no nie da się ukryć wrednej żony! Po chwili wahania padła cena.
Jezus Maria, Wszyscy święci Ty wiesz ile za to by było sukienek!!!! Tym razem ja zbladłam, pot pojawił się na moim czole a nogi się ugięły!
Oczywiście zaraz dostałam wykład o tym że to najlepsze na świecie jest, ma dożywotnią gwarancję i w ogóle no żyć bez tego się nie da! Wzięłam ten cud techniki do szkoły ale nawet nie wyjęłam, bo bałam się, że mi zginie.
Mam więc w domu mojego własnego karalucha, co ma narzędzia wszelakie w ilościach przeraźliwych, które kosztowały fortunę i które czule ostrzy specjalną ostrzałką w specjalnie do tego zorganizowanym miejscu. Robi to powoli i w skupieniu a cały stres pryska z jego głowy! Trudno niech sobie ma te wszystkie dzidy i hajtaki, skoro ja mam w torebce cztery błyszczyki i dwie pomadki to on może mieć te swoje nożyki. Przynajmniej jak rasowa żona mam na co ponarzekać, jak się moja wredota odezwie! Oby nie wyczaił tych sześciu pomadek w drugiej torebce bo będzie awantura hehe!

środa, 28 października 2015

Tata daje radę, czyli horror jak mamy nie ma.

Szykował się cudowny wieczór. W domu posprzątane, dzieci lekcje zrobiły pójdę pobiegać normalnie idealny wieczór jak nie co dzień pomyślałam. I taka malutka, maluteńka myśl przemknęła mi przez głowę, że się pewnie wszystko zaraz rypnie bo to zbyt piękne. Ale nic tam to tylko daje o sobie znać mój przewlekły pesymizm pomyślałam. Wystroiłam się w mój biegaczkowy trykocik, słuchawki w uszy jakaś fajna muzyczka hmmm no niech będzie na początek coś żwawego np AC/DC :-)jeszcze tylko kontrolny look na chałupę, wszyscy żywi mogę lecieć. Pobiegłam wieczór super księżyc świecił, a uwielbiam biegać z księżycem, trochę pomyślałam, postękałam, zrobiłam kilka swoich ulubionych kółeczek, wdrapałam się cztery razy pod górkę z jęzorem przy ziemi. Normalnie idealny wieczór pomyślałam. Nie zdając sobie sprawy z tego, że koniec mojego szczęścia jest bliski a w domu rozgrywa się prawdziwy HORROR!!!!! BUM dzwoni małżonek, ło matko myślę sobie co się dzieje nigdy nie dzwoni jak biegam.
-Gdzie ty jesteś!!! Krzyczy do słuchawki
-No biegam zaraz wracam
-To się pośpiesz Maćkowi weszła ość w migdał i nie mogę jej wyciągnąć! W tle słychać charczącego syna (o cho o podkład zadbał)i się rozłączył.
No co się działo wtedy w mojej głowie hmmm od czego zacząć? Po pierwsze: no tak zostawić go samego z dziećmi to się biedactwa pozabijają. Po drugie uduszę go! Po trzecie jak ja mam przyśpieszyć skoro już jestem wykończona. Po czwarte co on jadł za rybę, przecież w lodówce była tylko stara makrela dla kotów. Po piąte jak tą ość wyjąć? Po szóste uduszę go! Po siódme może trzeba będzie do szpitala jechać! No myśli miałam różne i zapomniałam o cudownym wieczorze i wielgachnym księżycu który się do mnie uśmiechał, już się nie uśmiechał! Jeszcze tylko z górki potem mała górka zakręt i będę prawie w domu. Małżonek nie dzwoni albo jest tak źle albo już nie wiem co. Przyśpieszyłam, wypadłam zza zakrętu patrzę a przed domem stoi M!! Co to oznacza nie wiem biegnę dalej, na horyzoncie pojawiła się też sąsiadka oj myślę nie jest dobrze, sąsiad Boże jakiś armagedon!! Biegnę i krzyczę pakuj się do auta trzeba na pogotowie jechać!!! Ale DUMNY OJCIEC przemówił już wyjąłem i stanął wyprostowany niczym superbohater a księżyc oświetlał jego lico! Dobiegłam wreszcie! Olałam męża i lecę do domu obejrzeć dziecię, po drodze minęłam jeszcze sąsiadkę, która krzyczała że mam męża bohatera. Dziecko roześmiane, całe, zdrowe no z wyjątkiem głosu bo całkiem ochrypł podczas zabiegu. Tak tak zabiegu może raczej lekkiego horroru!
-Mama mama wiesz co tata mi tym chciał wyjąć tą ość i macha takim meeeeega widelcem do pieczeni co to ma ze 20 cm, zbladłam, ale w końcu użył nożyczek do kurczaka a i rzygałem opowiedział mi wszystko z dumą syn! No to się działo. Poszłam do łazienki bo tam małżonek sprzątał pole bitwy i jakoś tak mi ta złość, przeszła.
Dałeś radę mówię a potem był tulas uznaniowy :-) Ale wiesz ta makrela to już taka stara była dla kotów, jak ty go pilnowałeś? Hehe nie mogłam się powstrzymać, wyszła ze mnie moja wredota.
Na zdjęciu widoczne narzędzia chirurgiczne ;-)

wtorek, 27 października 2015

Wieczorne igraszki. Czyli o rozrywkach w łóżku!!

UWAGA POST NIE JEST SPONSOROWANY :-)!!!
Wieczór jak wieczór ciemno, zimno czas do wyra pomyślałam, wcześnie jeszcze było to się na bóstwo zrobiłam i hyc do łóżka czekam......Czekam, czekam, czekam no dobra zaraz się skończy ciepła woda to w końcu przyjdzie. O idzie przybrałam pozę zachętną. A tu szok, niedowierzanie małżonek niesie gadżet!!!! Tam ta ram tammmm jest, coś o czym marzy każda kobieta w łóżku przed snem GAZETKA Z LIDLA! Już nie napiszę co mi opadło hehe ale opadło wszystko!!! Ale nic tam pozostałam w owej pozie licząc na uwagę, niestety przegrałam, zaczytał się po drodze. Dobra myślę sobie szybko przeleci (gazetę ofkors) i przerzuci się na mnie. O ja głupia nie miałam szans na pierwszej stronie były kabanosy pieczone bez sztucznych barwników. Tydzień polski obok krakowianka pręży się w stroju ludowym.
Ciekawe jak ja bym wyglądała w takim stroju- zagadałam.
Uhm- odpowiedział jak zwykle całym zdaniem.
Poddałam się porzuciłam pozę zachętną i przyłączyłam do studiowania owego naukowego pisma. Ser królewski na pierwszej stronie nas nie zachwycił więc przeszliśmy do drugiej. Ciąg dalszy polskiego tygodnia i tym razem uroczy pan w stroju ludowym (niestety w stroju :-) )i znowu kabanosy tym razem kruche, ło matko a obok POLICZKI WOŁOWE to się jada? O ja niedoświadczona kulinarnie prostaczka! Pasztet Pieczony premium, ze śliwką, z jabłkiem, z pieprzem i z gęsiną ufff przebrnęliśmy przez pasztety. Wiecie co mnie najbardziej zachwyciło na tej stronie, nie nie krakowiaczek jeden bo miał za krótką brodę ale cytuję tak było napisane "PROSTE HISTORIE KLUSKI ŚLĄSKIE Z MIĘSEM" brakuje podkładu muzycznego, ach jak romantycznie normalnie świecy brakuje i nastrój już będzie! Trzecia strona, oj idzie wolno, znowu krakowianka, olałam babę ale coś dla mnie otręby owsiane i musli błonnikowe. Wyraziłam grzecznie swój zachwyt produktem i ceną a obok mnie zabrzmiało bleeeeeeeeeeeeeeeeeeee i trząchnęło mężem! Obok musli "MALINY W SYROPIE Z SOKAMI" jakimi sokami, dziwne dziwności. Strona czwarta o tu góral no ten całkiem chociaż brodę ma i filuterny kapelusik ale ubrań stanowczo za dużo. Iryski kusiły, malaga się śmiała a obok straszyły rogale Marcińskie szybko przeszliśmy dalej. OOOOOOO no teraz uśmiech zawitał na twarzy małżonka.
To rozumiem- powiedział z aprobatą.

Jak się domyślacie nie chodziło o musli czy inne trucizny tylko na stronie piątej w Tygodniu Polskim zaległo PIWO!!! Dobrze że obok były ryby bo trochę tam zmarudziliśmy. Nie no strona szósta dalej Tydzień Polski i znowu krakowianka :-( kiełbasa biała i szlacheckie przysmaki. O wreszcie coś dla mnie pomyślałam nie nie kolejne musli tylko proszek E w promocji!! Mąż również zauważył że ten produkt powinien zwrócić moja uwagę. O cho już coś było na rzeczy a jak przeszliśmy do następnej strony pod uroczym tytułem "Pieczenie Twoja pasja" to z figlarnej żony w super pozie zamieniłam się w kurę domową. HIT CENOWY laski wanilii przywołał cudownie słodkie wspomnienia o ciepłej szarlotce (nie mylić z American Pie hehe)No nie ile jeszcze stron ma ta gazetka pomyślałam, byliśmy dopiero na 13!! Na 14 trochę zmarudziłam bo były książki i jedną chyba kupię, potem jedzenie dla sikorek, oj niespodzianka strona 16 ciuszki!!!!! A jak ciuszki to myślę sobie może będzie bielizna i wrócimy do mojej zachętnej pozy!!!! Niestety były tylko botki i najmodniejsze, chyba bo sie nie znam, spodnie dziurawe!!! Przepraszam fachowo z modnymi przetarciami. Na stronie 19 okazało się że jestem naprawdę do bani jeżeli chodzi o modę, bo oto w prawym górnym rogu dumnie prężyła się pani w UWAGA tunice z SZENILI. No rozumiem szynszyli ale szenili to nie kumam! I raczej nie zakupię bo wyglądałabym jak furby, taka urocza puchata zabawka co gada (dla tych bezdzietnych)albo pomponik włochaty hehe. Spokojnie dziewczęta to dopiero od 2 listopada, pobiegniemy do lidlów bo lidlów jak mrówków w Kaliszu i zanurzymy swe dłonie we włochatych tuniczkach :-). Dobra wróćmy do owego romantycznego wieczoru. Stroje dziecięce olaliśmy (oj źli z nas rodzice)Na stronie 22 obczaiłam świeczki myślę sobie wrócę do tematu.
Może byśmy sobie świeczkę zapalili dla nastroju. Powiedziałam uroczo trzepiąc rzęsami.
Ale znowu Lidl mnie przebił na stronie 23 były noże! Kto zna mojego małżonka wie że noże to temat na kolejnego posta hehe taka mała obsesja. A potem były jeszcze młotowiertarki pneumatyczne i inne śrubki. Wyrzynarka, zestaw modelarski, zestaw narzędzi do mechaniki precyzyjnej, wiertła bity srity i pierdity!! Się nadęłam i już miałam wybuchnąć ale cóż to na stronie 28 dla równowagi CRIVIT DLA AKTYWNYCH. Mąż skupił się na rozgrzewającej poduszce na plecy i brzuch a ja studiowałam opis bezszwowego biustonosza sportowego. Takie cudo co to mega wygodne jest a z cycków robi placki! Potem były buty jakiś pulsoksymetr i łup MINIONKI, no po minionkach ciężko mi będzie wrócić do igraszek pomyślałam. Na szczęście pod minionkami pełna kolekcja filmów z Jamesem Bondem i te wszystkie bondowskie przystojniaki ( mój ulubiony Sean Connery)jest ochota wróciła.
Hej mój bondzie a może zajmiesz się swoją agentką w końcu- rzuciłam przybierając odpowiednią pozę.
NOOOOO zadziałało fuuu gazetka poszybowała hen...........
Nie szczegółów nie będzie, bo wtedy nawet z szarlotką w jednej ręce z kabanosem w drugiej, ubrana w szenilową tuniczkę wylądowałabym w garażu!
Jak widać nawet gazetka z Lidla daje radę jako gadżet sypialniany :-)

sobota, 24 października 2015

To ja jestem stara czy nie?

Był piękny jesienny dzień, słońce wpadało przez okno do domu a ja sącząc kawę z pięknej filiżanki wygrzewałam się w jego promieniach. Koniec sielanki przychodzi córka, znaczy Pani doktor córka taki etap w życiu ciągła zabawa w doktora.
Zofija pyta: Mamo mogę cię zbadać?
Ja: Córciu ale ja zdrowa jestem, i dodałam dla potwierdzenia wyjątkowo świetnie dziś się czuję.
Zofija: Mamuś to chociaż ci kartę założę tak na wszelki wypadek jak już się pochorujesz.
Ja: OK
Zofija: Wiek
Ja:18
Zofija: Mamo no mów!!
Ja: 18 mówię!
Zofija: MAMA !!!!!!!!!!!!
Ja: (się uparłam)18 i już!
Zofija: Się na ciebie obrażę jak mi nie powiesz!
Ja: no dobra 28 (powiedziałam z rezygnacją)
Zofija: OK 28 (zanotowała)A teraz tata ile masz lat pyta tatę który akurat wszedł do kuchni.
Tata: no 28 jak mama.
Zofija: nie żartuj ty masz więcej!
Tata: No dobra 38 (szybko się poddał hehe)
Zofija: UUUU ty to stary jesteś mama jeszcze nie !!!!!!
Koniec cytatu z zakładania mojej karty lekarskiej bo potem Pani doktor przeszła do wagi hahahaha.
Oczywiście jak się domyślacie wcale tych 28 nie mam tylko tyle co małyżonek czyli 38. Bardzo mnie ucieszył fakt że moja kochana Zofijka uwierzyła w moje niewinne kłamstewko. Nie wstydzę się swojego wieku za dwa lata skończę 40 to wtedy może się zacznę ukrywać na razie wydaje mi się że jestem młoda i zaliczam się do tak zwanej młodzieży. Serio nie wiem czy wy też tak macie jak ja ale jak ktoś mi mówi dzień dobry Proszę Pani to mi jakoś tak dziwnie jest.
Jak byłam mała to taki 18-latek to był stary gość, potem jak miałam te 18 to 30 latek, choć wtedy wydawał mi się np super atrakcyjnym facetem i tak był stary, a 40 latek to już była śmierć na nogach! Jest jak jest lata lecą i teraz 50 latek wydaje mi się jeszcze młody. Czyli jak zawsze punkt widzenia zależy od punktu siedzenia. Jaki z tego wniosek im jestem starsza tym jestem młodsza!!!!!!!!! O i tego się będę trzymać.
Nam kobietom jest łatwiej i trudniej. Łatwiej bo mamy te wszystkie swoje kremy, maseczki sreczki i inne pierdułeczki co to kosztują fortunę a i tak nic nie dają. Mamy farby do włosów no oczywiście wcale nie mamy siwych włosów tylko tak dla połysku farbujemy taaaaaaaaaaaaaa. Mamy wreszcie wszystkie te mazidła do panierki co by zapacykować to na co kremy nie pomogły. To ma nam niby pomagać, niby bo czasami to tylko pogarsza sprawę!! A dlaczego trudniej bo oczekuje się od nas że zawsze będziemy piękne i młode. Nawet rano po nieprzespanej nocy albo na kacyku obudzimy się piękne świeże jak świeżynki truskaweczki z długimi jak wróżki rzęsami i rumianymi policzkami jak Różyczka Cotton z Władcy Pierścieni. No nie wspomnę o idealnej fryzurze takiej świeżej lekko zwichrowanej ale bez żadnych gniazdek na czubku albo niesfornych napierzonych końcówek. Tego się oczekuje od nas kobiet w każdym wieku!
Zakupuję więc ku wielkiej radości mojego małyżonka niezbędne podkreślam niezbędne eliksiry i codziennie konserwuje swoje piękne ciało w nadziei, że ta zmarszczka na czole w końcu zniknie. A może ją w końcu pokocham bo mimo tej zmarszczki na czole, koło oka i jeszcze tajemnica gdzie, kilkudziesięciu siwych włosów, pośladków już nie tak jędrnych ciągle czuję się młoda i daję radę a córka sądzi że mam 28 lat.
A teraz o chłopach bo im wszystko uchodzi płazem nawet gadem. Poranny nieład na głowie uroczy, zmarszczki dodają powagi, siwe włosy (o te uwielbiam u facetów)dodają czaru, żyć nie umierać! A oni narzekają, że np w wieku 40 lat już są tacy starzy i konserwować się muszą! Tak tak oni też się konserwują tylko mają inne eliksiry i serumy na wszystko: wódeczki, naleweczki i moje ulubione łyskacze (też czasem stosuję podpatrzyłam u męskiej części rodziny).
I po tych swoich specyfikach czują się wyśmienicie i młodnieją bo nagle jak dzieci się zachowują ( ha nie mogłam się powstrzymać)!
Dobra późno już idę wcierać eliksiry i zastosować serum Jameson, może coś pomoże :-)Choć i tak mam ciągle 18 lat!!!!!!!

piątek, 23 października 2015

Skutki uboczne ! Czyli dlaczego nie warto biegać.

Na wstępie OSTRZEGAM że jest to post dla dorosłych i jak czytacie moje wypociny dzieciom do poduszki to tu nie radzę :-)
Kto mnie zna wie że cierpliwa to ja nie jestem. Dlatego zamiast dawkować wam moje szczęście i nieszczęście wynikające z biegania w 100 postach zrobię szybkie ciachu prachu i rozprawię się z tematem w kilku zdaniach. Mija rok od kiedy wpadłam na ową lampę, biegam nadal trzy cztery razy w tygodniu, trochę szybciej i trochę więcej, zaliczyłam pierwszą kontuzję, kupiłam suuuuuper drogie buty do biegania, zrobiły mi się w nich dziury (ku przerażeniu mojego męża bo trzeba będzie kupić nowe!!! :-). Przy okazji zostałam oskarżona o dywersję że specjalnie paznokci nie obcinam u nóg żeby mieć nowe buty, bo to od tych niby moich paznokci się te dziury zrobiły (ach rozgryzł mnie hehe). Przebiegłam swoją pierwszą piąteczkę teraz dychę :-) i zakochałam się!!!
ALE są też SKUTKI UBOCZNE biegania no żeby nie było tak tylko różowo i tralala.

Pierwszym podstawowym skutkiem ubocznym mojego biegania jest...... mega ochota na sex (ło boże mąż mnie ochrzani ale co tam ma być prawdziwie to jest!!). Jak byłam tym jeszcze rączym hipkiem to z tą ochotą było różnie jak to u kobiety zdarzały się globusy i inne bóle głowy i zwyczajne mi się nie chce, generalnie ciastka były na pierwszym miejscu. Zawsze lubiłam sex ale siły brakowało!! No niestety zaczęłam biegać i spokojne życie mi się nie chce, zamieniłam na mi się chce zawsze ku mam nadzieje uciesze mojego małyżonka!! Zniknęły bóle głowy, globusów prawie brak, siła i wigor powróciły, JAK ŻYĆ PANIE PREMIERZE JAK ŻYĆ. A tu człowiek coraz starszy wypadałoby się uspokoić w pewnych kwestiach. No cóż na razie nie ma mowy!!! Ciężkie życie jest biegaczki.

Drugim skutkiem ubocznym wynikającym nie tyle z biegania co z tego zakochania jest ciągła chęć mówienia o nim. Haha właśnie to robię zamiast pisać jakiegoś zgrabnego pościka o super ciastach lub no nie wiem jakiś trendach w modzie ja tu skrobię o bieganiu. Mogłabym o tym rozmawiać z każdym i ciągle więc przepraszam was wszystkich moi znajomi, przyjaciele, i nieprzyjaciele, sąsiedzi, panie w sklepie i panowie, mój mężu i drogie dzieci. Ale tak już jest że jak się coś kocha to się chce o tym gadać i gadać.

Trzecim skutkiem ubocznym jest niestety chudszy portfel. NIE NIE nie dajcie sobie wmówić że bieganie nic nie kosztuje!!! Dawno już moje dziurawe dresiki poszły w odstawkę, adidasy z czasów studiów już dawno nie żyją. Co gorsza te nowe biegowe też już wołają czas odpocząć! A reklamy kuszą i wszystko jest niezbędne! I wierzcie mi potrzeba duuuuuuuuuuuuuuużo samozaparcia żeby tego wszystkiego nie kupić. Zwłaszcza jak się jest kobietą i zawsze chce się pięknie wyglądać nawet jak się ma czerwoną jak burak puchę biega się po nocach i krętymi piwonickimi dróżkami. Wszystko ma w bieganiu pomagać, pomagają buty, pomagają specjalne skarpety, pomagają inne części garderoby nawet uwaga majtki mogą pomóc!!!! Ach strach się bać co by było gdybym w totka wygrała, wyglądałabym jak piękna świecąca choinka w gadżetach biegowych od palców u nóg aż po czubek głowy bo czapka też może pomóc!!! Może dobrze że jednak nie wygrałam w tego totka (no dobra mogę wygrać).

Czwartym skutkiem ubocznym takim maleńkim, maciupcim jest niestety utrata wagi. Niektórzy tracą pokaźne ilości kilogramów ja straciłam tylko 30. Człowiek się tyle napracował tyle lat przeleżał na kanapie z ciastkami w ręku a tu masz ci los wszystko poszło się je.....ć (mówiłam nie dla dzieci). To nawet nie chodzi o super sylwetkę bo w tym wieku i po takich przejściach to ja już takiej super nie będę miała. Chodzi znowu o wydatki bo trzeba zmienić wszystko od majtek po kurtki i kożuchy! A już najgorszą sprawą są CYCKI o tu mogę zaszlochać rzewnie , nie że nic nie zostało bo cosik tam jest (fajny cosik hehe)ale po moim pięknym obfitym biuście matki Polki pozostało tylko wspomnienie....

Takie to ciężkie życie jest biegaczki przez małe b jak ja!!
A czemu przez małe b bo wiecie tacy prawdziwi biegacze to w zawodach startują, półmaratony i maratony biegają a ja tak sobie tylko dla czystej szczęśliwości biegam. Zazdroszczę im baaaaardzo i mam nadzieje że i mi kiedyś będzie dane jakiś medal na szyi zawiesić. A na razie musi mi starczyć mega radość z tego biegania i moje skutki uboczne :-)
PS zapomniałam o jednym skutku ubocznym nie mam pojęcia co jest w telewizji bo jej nie oglądam !!!!(Gwiezdne Wojny to wyjątek).

wtorek, 20 października 2015

Larwa, poczwarka, JA, czyli mój pierwszy raz!

Poczwarka
Ostatnie stadium larwalne po zgromadzeniu wystarczających zapasów zaczyna proces przekształcania się w poczwarkę. Część larw przygotowuje sobie na ten okres kokon lub kolebkę albo tylko wyszukuje odpowiednie dla swojego gatunku miejsce (w ziemi, w zwiniętym liściu, w łodydze, w załomku muru). Po tych przygotowaniach zaczyna się okres całkowitej przemiany. W tym czasie wewnętrzne narządy larwalne ulegają całkowitemu rozpuszczeniu (histolizie) i fagocytozie(Wikipedia).

Dosyć horroru skończę na tym rozpuszczaniu!!!

Był październikowy chłodny wieczór dokładnie rok temu, społeczeństwo zaległo na kanapach przed wielkimi płaskimi telewizorami, Poczwarka też!! Nie pamiętam co tam leciało coś nudnego, w ręku obowiązkowa paczka ciastek pychaśnych z dżemem ulubionych. I przyszedł ten stan całkowitego znudzenia takiego znudzenia, że zamiast patrzeć w telewizor poczwarka zaczęła myśleć, myśleć, i myśleć i nagle BUUUUUUUUUM!! Idę pobiegać powiedziała nieśmiało. No reakcja w rodzinie była boska mąż: czy ty ochu.......aś zimno jest co ci do głowy przyszło, dzieci: mama zdrowa jesteś? I ogólny śmiech na sali. Dobra idę pomyślałam słowo się rzekło, no tak tylko w co ja się ubiorę (no jak to kobieta pierwsza myśl to ciuchy hehe)ale serio sport to ja w liceum uprawiałam a w jeansach to średnio mi się będzie pomykać. No i tu pojawiają się one takie powypychane, z plamami, jakąś tam dziurą spodnie dresowe podomowe, które KAŻDY ma ale nikt się do tego nie przyznaje haha. Wciągnęłam owe strasznie urocze dresiki jakiś polar, trzy bluzy, no bo zimno przecież, i ruszyłam po najważniejszy atrybut biegacza (nie miałam wtedy o tym pojęcia oczywiście) BUTY! Szafa w przedpokoju wypchana po brzegi kapciami ale gdzie są te moje adidasy? Nie było wyjścia wszystko z szafy wyfrunęło i znalazły się adidasy z czasów studiów piękne prawie nówki :-). Nawet pasowały, podeszwa tylko trochę się kruszyła ze starości pewnie się przeterminowały. I stało się po 45 minutach byłam gotowa: zgrzana, czerwona te trzy bluzy już działały, wyglądałam jak Pi lub Sigma nieważne pomyślałam jest ciemno i zimno nikogo nie spotkam!! A jeszcze czapka i rękawiczki zawróciłam do szafy dobre pare minut szukania jakiegoś w miarę sportowego kochera na głowę i ta dam to ja biegaczka !!! Spojrzałam w lustro i aż cud że się wtedy nie poddałam!!!! No rącza łania to ze mnie nie jest pomyślałam i ruszyłam.
Wyszłam na ulicę najpierw przyczaiłam się przy furtce, myślę trochę poudaje że tak sobie tylko stoję i przy okazji się rozejrzę czy ktoś nie idzie. Było pusto! Dobra czas ruszyć w oknach cała rodzina prawie tarza się ze śmiechu, nie ma to jak wsparcie. Ruszyłam ja rącza łania, no może raczej rączy hipek!! Pot spływał mi po całym ciele już zanim ruszyłam bo oczywiście ubrałam się za grubo, serce waliło ze strachu, mroczki przed oczami ale biegłam szurając nogami i w tempie żółwio ślimaczym. Dobra pomyślałam teraz trochę marszu przebiegłam już taki kawał. Wpadłam na lampę obejmując ją w radości że mam się czego złapać serce wali, oddechu nie mogę złapać, umieram i obejrzałam się za siebie. To był błąd, załamka a może wiadro zimnej wody na zlany potem głupi łeb przebiegłam jakieś 50 metrów...........Miałam wtedy pewne powody (nie do końca fajne dlatego ich nie opiszę, może kiedyś) dla których nie chciałam się poddać ruszyłam więc dalej przeczłapałam tą swoją ulicą w tą i z powrotem. Wróciłam zlana potem, zadyszana, obolała, dumna i szczęśliwa że tam wtedy na tej lampie nie umarłam. I już wtedy wiedziałam że to nie był mój ostatni raz.......... :-) C.D.N.

poniedziałek, 19 października 2015

Serialowo to nie jest z tą miłością u nas w domu!

Naoglądał się człowiek seriali, filmów, książek naczytał, nasłuchał mądrości i zamarzyły mu się dzieci. No bo tak: jest nas dwoje jest słodko ale przyjdzie czas że dzieci się przydadzą i nie chodzi mi o spłacanie kredytu we frankach na starość, przychodzi potrzeba taka nie wiadomo skąd chęć żeby koniecznie dzieci mieć! A potem jak człowiek tonąc w szczęściu i miłości przebrnie przez etapy pielusze i inne takie małodzieciowe nagle czuje potrzebę posiadania drugiego potomka (może nie wszyscy ale u nas tak było). Skąd się ta potrzeba bierze ano bo przecież miłość braterska jest najsilniejsza a nas kiedyś zabraknie i takie tam. Do tego dochodzi sielankowy wizerunek z seriali mojego dzieciństwa jak to brat waleczny zawsze bronił siostry i razem mieli same super przygody i byli najlepszymi przyjaciółmi taaaaaaaaaaaaaaaa.

A teraz życie. Dnia 14.05 któregoś tam roku mua powiła dziecię i dała mu na imię Maciek. Dwa lata później pod wpływem wymienionych wcześniej powodów i miłości ofkors dnia 4.07. przyszła na świat urodzona oczywiście przeze mnie Zofija. I się zaczęło.............
Jest bosko mieć dwójkę dzieci, kocham je nad życie i takie tam oczywistości ale do owej serialowej sielanki trochę nam brakuje. Blady świt za oknem mgła zimno, parzę kawę, w głowie miłe wspomnienie upojnej nocy z mężusiem (hehe nie mogłam się powstrzymać) w radiu jakiś Sting od rana coś tam mruczy i MAAAAMAAAAAAA on się zamknął w łazience, mama ona mnie denerwuje, mama on nie chce wyjść, mama on mnie pobił, mama ona jest jakaś nienormalna, mama on mnie szturcha czytaj dotknął, mama ona mnie popchnęła znaczy przeszła obok i tak aż do szkoły kochane rodzeństwo zawiozę! Czasem myślę że jedynym powodem dla którego każde z rodzeństwa wstaje rano i tak ochoczo pędzi do łazienki jest to by zablokować ów przybytek rozkoszy porannej i nie wpuścić drugiego do środka. Nie nie moi mili czytacze to nie są NASTOLATKI to są dzieci małe 7 i 9 lat!! Strach się bać co to będzie z ich braterską miłością jak wkroczą w ów nastolatkowy okres.
Są wyzwiska: ty szlamo, gadzie ty, wstrętny bracie hit mojej córki ogórku kiszony w słoiku (maciek się obraził na dwa dni po tym wyzwisku) no i najgorsze po którym pojawiają się łzy rozpaczy gupek!!!! Są złośliwości i skarżenie tzw kablowanie ooooo to jest najgorsze i najokrutniejsze. I jak zaobserwowałam daje stronie kablującej olbrzymią satysfakcję i uśmiech, który doprowadza rodzeństwo podkablowane do białej gorączki!!!!! Jest też zemsta czyli kablowanie w odwecie. Są wreszcie RĘKOCZYNY uuuu brzmi groźnie. Pamiętam jak byłam dzieckiem i bez opamiętania tłukłam się z moimi siostrami, pozdrawiam :-) moje siostry w tym miejscu szczerze i serdecznie hehe. No ale to były inne czasy panowało wtedy przyzwolenie na klapsy i stresowe wychowanie, teraz czasy inne i bicie się brata z siostrą nie jest już w modzie ani normie! Nie jest to jakieś kung fu panda czy coś ale włosy można stracić i inne bitewne blizny zdobyć. A jak są blizny czytaj zaczerwienienia to już połowa sukcesu bo można mamie pokazać i całe bitewne poświęcenie nie idzie na marne!

Tak to sobie słodko nie serialowo żyjemy i czekamy na lepsze czasy (nie to nie o wyborach haha), kiedy to brat zawsze siostrę obroni a ona go słodko utuli w razie W. A na koniec żeby nie było że tak źle spaceruje dziś z Zosią po parku i pytam ją: Zosiu czy ty kochasz swojego brata? No pewnie mama że kocham. A jak myślisz czy on kocha Ciebie? Pewnie mama że kocha tylko on nie powie bo to chłopak jest, wiesz oni się wstydzą i takich rzeczy nie mówią :-)Zna się dziewczyna na facetach co?

środa, 14 października 2015

Zmienne nastroje moich dzieci. Czyli dwie twarze mamy!

Wiem nie jestem idealną mamą! Nie piekę ciepłych bułeczek co rano, nie robię artystycznych śniadanek do szkoły, mam humory, fochy i inne takie kobiece przywary czasem mi się chce a czesem nie posprzątać, nie zawsze mam humor na czytanie bajki w łóżku, i w co ciężko uwierzyć nie zawsze chce mi się zagrać w skrable!!! Ale przed chwilą usłyszałam że jestem najgorszą mamą na świecie i nikt nie chciałby mieć takiej MATKI jak ja BO kazałam nie kazanie to złe słowo grzecznie poprosiłam moje ukochane dzieciątko żeby nauczyło się modlitwy na religię!! Potwór ze mnie bo widząc opór zagroziłam utratą telefonu!!!!!!!!!!!!!!!!!! Godzinę wcześniej kochane dziecię uroczo trzepiąc rzęsami wyznało mi miłość i poprosiło o kanapkę z nutellą. Oczywiście ja najgorsza MATKA na świecie (no wtedy jeszcze najlepsza)zrobiłam kanapkę dostałam słodziakowego całusa i mocnego tulasa ach było minęło. Teraz jestem ta zła i najgorsza. Jak widać dzieci też mają zmienne nastroje. I uwaga nie chodzi o moją córkę u której choć ma zaledwie 7 lat można by pewnie te humory podciągnąć pod kobiece fanaberie. Chodzi o mojego syna 9 latka!!!! Siedzę teraz sobie piszę żeby tak stres rozładować i cały czas powtarzam sobie bądź twarda, bądź twarda, bądź twarda! Będzie próbował różnych chwytów: trzaskanie drzwiami (już zaliczone), kopanie w ścianę o właśnie słyszę, wrzask ogólny jeszcze nie ma, płacz uuu tu zawsze ja mam ciężko bo serce matki nawet tej najstraszniejszej zaczyna drgać, potem przyjdzie się przytulić oj nie wiem czy dam radę, smary ciekną, oczy podpuchnięte aaaaaaaaaaaaaa jak ja mam dać radę? A może się nauczy i nie będę musiała być taka twarda oby bo nie jest łatwo być najgorszą MATKĄ!!!!!
A na koniec tak na pociechę Maciek ma w tym roku pierwszą komunię i tych modlitw do nauczenia to mamy jeszcze caaaaaaaałe stadko:)Nie pozostaje mi nic innego jak być dalej silną i twardą najgorszą matką od kazania i najsłodszą mamusią od kanapki z nutellą, przytulasów, piżamowych party, tanecznych wieczorków, spacerowej niedzieli, podchodów w lesie, pierniczków na święta, nocnego wstawania, ogniska z piosenką, stania na bramce, wycieczek rowerowych, najlepszych kotletów mielonych na świecie........................:-) PS Właśnie przyszedł i mówi: mamusiu kochana raz przeczytałem mogę telefon? AAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAA