Tralala oto ja

Tralala oto ja

sobota, 12 listopada 2016

Kolejkowy zawrót głowy czyli Bieg Niepodległości w Poznaniu.

Pi pi pi pi pi pi.......(budzik) już jest 4.15 MASAKRA, po co ja się zapisałam na ten durny bieg!!! Dobra wstałam i poczłapałam do łazienki po drodze opisując swe szczęście piękną polszczyzną hehe, szybki prysznic, mały mejkapik, wskoczyłam w ubranko biegowe, które już czekało i poszłam szykować prowiant na drogę. Zrobiłam worek bułek z dżemem, bo na pewno się przydadzą, termos kawy, spakowałam kilogram bananów i byłam redy!  No i zerknęłam za okno wtedy a tam akurat przyszła sobie zima, tak ku radości mojej i moich współpodróżników.


Do Poznania jechaliśmy w piątkę była Ania zwana dalej Blendi moja best friend, Ela szalona Pani Profesor z pięknymi marzeniami, Łukasz kuzyn mojej holowniczki Katarzyny i wkrótce Tata, Miłosz nasz 18 letni organizator Biegu Leśną Ścieżką i przyszły maturzysta, no i ja (o mnie wiecie wszystko hehe). Wszyscy prze-szczęśliwi i uśmiechnięci od ucha do ucha ( mam nadzieję, że kumacie ironię) upakowaliśmy się do małego zielonego autka Blendi zwanego dalej żabką i pomknęliśmy w kierunku Poznania. Jak tylko ruszyliśmy od razu ustaliliśmy, że nam się wcale nie chce jechać, pogoda jest do bani a reszta kraju teraz śpi, co nas wkur..a straszliwie i od razu zrobiło się wesoło na pokładzie ;)


 Blendi mknęła żabką całe 60 na godzinę w pierwszej śnieżycy tej jesieni a w aucie humory dopisywały były opowieści o przygodach rowerowych Eli, o fotoradarach i mandatach, o rozlicznych wypadkach rowerowych Miłosza, o jego pierwszym maratonie i o tym, że biegł z taką starszą Panią koło 40-ki hehe. Czyli że niby taką starszą jak ja, bo niestety w całym tym wesołym zielonym autku byłam najstarszą biegaczką i co z tego i w dupie z tym!
Podróż ciągnęłaby się w nieskończoność, ale na szczęście zrobiło się jasno i Blendi przyśpieszyła! Dojechaliśmy do Poznania, znaleźliśmy parking i udaliśmy się do biura zawodów.
No i tu zaczyna się opowieść kolejkowa jak za dobrych czasów PRL;)
Biuro zawodów to była jedna wielka kolejka, w której nawet ciężko było znaleźć koniec, bo tak się wiła. Wielka hala ludzi i każdy stał w jakiejś kolejce. Bo kolejek było kilka. Pierwsza po numer startowy, ja trafiłam akurat do krótkiej, ale Blendi z Miłoszem utknęli w długaśnej. Następna kolejka po wodę zaliczona. Kolejka po koszulkę no z tą to było wesoło, bo najpierw trzeba było znaleźć koniec kolejki a wszędzie był środek, kolejka się wiła i wiła i nagle się rozpłynęła, bo okazało się, że koszulki wydają tam gdzie depozyt i wszyscy rzucili się do kilku innych kolejek. Mam nadzieję, że się nie pogubiliście w opowieści kolejkowej, bo to dopiero początek ;) Potem było zamieszanie koszulkowe, bo Ela dostała koszulkę w wersji dla bobasa, Blendi dostała M i nie było tak źle a ja dostałam męską L, bo przecież kobiety to produkują tylko w rozmiarze S i M a L-ki to już nie potrzebują wcięcia w talii i chętnie będą wyglądały jak wieloryby ;) Chłopakom koszulki przypasowały. No nic ubraliśmy się w swoje biało czerwone wdzianka, przypięliśmy numerki i heja do następnej kolejki ;) tym razem depozyt, zaliczony została nam jeszcze przed startem tylko jedna kolejka, ale najważniejsza!!!!! Kolejka do TOALETY zawsze jest długa i zawsze jest wesoło!
Po zaliczeniu najważniejszej kolejki ever przyszła pora na fotki no, bo bez foty nie ma biegania była, więc sesja w trakcie naszej rozgrzewko - pogawędki. Potem ustaliliśmy strategię na po biegu wymieniliśmy się numerami telefonów i ruszyliśmy na start.



 Było zimno, bardzo zimno, ale tylko do czasu jak usłyszeliśmy muzykę no wtedy to już nam się chciało, bardzo chciało było mega fajowo na starcie głośna muza, tłumy biegaczy, wszyscy uśmiechnięci i podekscytowani. Chłopaki polecieli do stref dla strusiów a my  znalazłyśmy swoją strefę i zaczęłyśmy szaleć. Tak naprawdę to stanęłyśmy w kolejnej kolejce ;) tym razem do startu. Bo jak startuje 10000 ludzi to start trwa ładnych parę minut.
No i ruszyliśmy było super tłok na trasie to normalna sprawa jak startuje tylu ludzi i uważam, że nie ma co narzekać, bo każdy wie na co się pisze. Trasa bardzo fajna na pierwszych 5 km były podbiegi a potem zaczęły się zbiegi biegło się naprawdę super. Aż do 9 km, bo wtedy poczułam jak bardzo jestem zmęczona. Jestem po 3 tygodniowej przerwie w bieganiu i kontuzji biodra, które niestety jeszcze trochę pobolewa i tak naprawdę zakładałam, że pobiegnę o wiele wolniej, ale na tym 9 km wiedziałam, że mam szansę pobiec poniżej godziny. Dlatego cisnęłam dalej, ktoś przede mną powiedział, że zaraz jest zakręt a za nim meta, więc przyśpieszyłam jeszcze wbiegłam w zakręt wypadłam zza niego i......... wpadłam na kolejkę do mety!!!!! Jedyną kolejkę, która mnie wkurzyła na maxa! Byłam naprawdę zła przede mną stał tłum ludzi do linii mety było kilka metrów, a w zasadzie dwóch linii, które trzeba było przekroczyć żeby zameldować się na mecie i nie mogłam zrobić nic! Wtedy naprawdę zrobiło mi się przykro i smutno i przez to wszystko nawet nie zapauzowałam zegarka! Dopiero ktoś obok mi powiedział nie przejmuj się wyłącz zegarek i tak zrobiłam.
Na zegarku było 59.58 i humor mi się poprawił, pomyślałam sobie nie ważne, jaki będzie oficjalny wynik zrobiłaś to!!!!! Wiecie jak teraz to piszę to nawet mam łzy w oczach, bo jeszcze dwa tygodnie temu myślałam, że w ogóle nie wystartuje przez to biodro. A udało się i w dupie z oficjalnym wynikiem zrobiłam to dla siebie i dla własnej satysfakcji!!!!!



Ale wróćmy do kolejki na metę w końcu przez nią przeszłam i był to mój pierwszy raz, kiedy weszłam na metę hehe ;) zaraz za metą znalazłam Elę i razem trwałyśmy dalej w kolejce, bo to oczywiście nie koniec. Dalej była kolejka po medale, kolejka po wodę i kolejka po rogale. Wielki tłum mokrych i marznących biegaczy czekał na swoje zasłużone nagrody. Doczekałyśmy się i pobiegłyśmy do naszych strusi, którzy stali pod bilbordem I LOVE JEŻYCE ;) Jeszcze kilka fotek z rogalami i medalami i pognaliśmy biegiem do biura zawodów, bo z zimna straciliśmy czucie w palcach.
Na szczęście kolejka do depozytu nasza ostatnia kolejka była krótka i po kilkunastu minutach było nam już ciepło i sucho!
I wyszło słońce :) pojechaliśmy jeszcze do cukierni kupić baaardzo drogie i baaardzo kaloryczne rogale świętomarcińskie dla ziomali z Kalisza i ruszyliśmy naszym wesołym zielonym wozikiem do domu.
No i co mam wam teraz na koniec napisać, że organizacja była do dupy BYŁA, że byłam zła BYŁAM, ale siedzę tu teraz i mi się paszcza śmieje. Lubię biegać, kocham atmosferę zawodów, uwielbiam udowadniać sobie, że mogę więcej no i kocham rogale świętomarcińskie a to wszystko tam było! Dlatego całą tą przygodę wspominam z uśmiechem a medal mam najcudowniejszy na świecie, długi i twardy i zasłużyłam na niego!


3 komentarze:

  1. Faktycznie organizacja to jedna wielka lipa, ja stałem 12 minut do przekroczenia mety i 33 minuty do medalu. Niestety zabrakło i wody i rogala i to jeszcze w moje święto :-)

    OdpowiedzUsuń
  2. Organizacja straszna. Ja stałam w kolejce do mety ponad 5 minut... Na szczęście dostałam wszystko. O dziwo brat który był szybszy o około 10 minut dostał jedynie medal, bo reszta się już skończyła. Byłam świadkiem dziwnego podejścia wolontariuszy do sprawy: "Proszę brać więcej, przynajmniej szybciej pójdziemy do domu". I z tyłu pan przygarnął trzy butelki wody....

    OdpowiedzUsuń
  3. Wiesz, także biegłem z czasem 53 minuty wskoczyłem na metę, przekroczyłem linię niebieska na drodze i tam stanąłem. Po medal spoko, rogal był i kolejek po numer nie było ale odbierałem 10 a nie 11.
    Mnie przykrości ominęły ale bym się wkurzył jakby mi medalu zabrakło - jechałem 200km na weekend

    OdpowiedzUsuń