Tralala oto ja

Tralala oto ja

sobota, 28 listopada 2015

Kolorowy wieczór i poważne wnioski!

Przychodzi taki dzień w życiu kobiety, matki, żony no nawet namiętnej kochanki, że musi opuścić ognisko domowe. Nie jest prosto o nie tyle spraw trzeba załatwić, ustawić i zorganizować. Czasem przygotowania trwają miesiącami czasem tydzień a bywa i tak, że mrugając zalotnie rzęsami puszczasz powłóczyste spojrzenie mężowi i mówisz - kochanie dziś wychodzę z dziewczynami. Ta ostatnia metoda sprawdza się najlepiej bo bierzesz faceta z zaskoczenia a on w tym tak wielkim szoku, że oto ty matka, przykładna żona, perfekcyjna pani domu (no dobra nie)idziesz się włóczyć i szlajać nie mówi nic tylko potakuje głową z przerażenia. Bo oto jest piątkowy wieczór dzieci wcale nie idą spać o 20.00 i pragną rozrywek! Myślę, że pocieszający dla samca alfa jest fakt że inne samce beta, zeta, teta też zostają w domu i czeka ich podobny los.
Przyszedł więc wczoraj ten dzień! Dzień babskiego wieczoru! Zastosowałam metodę szoku i przerażenia więc z M poszło gładko. Miejsce i czas spotkania ustalone pozostał tylko jeden mały szczegół W CO JA SIĘ UBIORĘ!!!!!! Wiecie jestem kobietą w pewnym wieku i już nie wszystko mi przystoi, no i jeszcze trzeba wpasować się w koleżanki. A tu mamy cały przegląd modowy od jeansów z t-shirtem do mega szpilek i czerwonej mini spódniczki (nóg i umiejętności hasania w tak nie wygodnych butach zazdroszczę). Postawiłam więc na wygodę jeansy i koszula rozpięta o jeden guzik za dużo to się zawsze sprawdza!!! Dobra miało nie być o modzie więc nie dodam że nawet kozaki na obcasie założyłam i kaczym chodem udałam się na miasto!!!
W tym momencie mojej kolorowej przypowieści muszę wrócić do włóczenia się i szlajania. NIE NIE NIE drodzy panowie my kobiety to chodzimy po spokojnych lokalach dla pań i nie mam tu na myśli klubu gogo z panami co to kręcą zadkami (o bleee)tylko takie lokale gdzie herbaty się można napić no ewentualnie kawy z rumem! Poszłyśmy więc grzecznie do takiego babskiego lokalu. No i były kawy, herbaty i inne nudne wynalazki aż odkryłyśmy kolorową kartę z drineczkami! Preferuję whisky ale w lokalach leją byle co za mega kasę więc trzeba było postawić na kolor! No i był żółty, czerwony, pomarańczowy, zielony i takie cztery małe niebieskie razy cztery! UUUUU no zrobiło się wesoło i kolorowo! Okazja była zacna po pierwsze zjechały się sztuki wielkomiastowe, przyszły prawie wszystkie te małomiasteczkowe, po drugie dwie miały niedawno urodziny ( ciekawe kto hmmm?)a jedna zwana Kaśką imieniny. Przy okazji Kasiu bo zapomniałam perfidnie że jesteś Katarzyną składam Ci publicznie życzenia imieninowe fruwaj kobieto lataj i weź mnie kiedyś ze sobą na jakąś połóweczkę!! (już Ty wiesz jaką)
Jestem z nas dumna dziewczyny a dlaczego? Wiecie jak spotyka się pięć babeczek i każda ma po dwa bachorzęta w domu to przeważnie mówią tylko o dzieciach, chorobach, sraczko-rzygaczkach, szkole przedszkolu i pieluchach. A my dałyśmy radę i o dzieciach było naprawdę tylko tak dla przyzwoitości, żeby nie było że takie wyrodne matki jesteśmy! A o czym było: trochę o sexie, o facetach tych naszych i mniej naszych hehe, no o Panu prezesie bo takie czasy że trzeba bo pewnie podsłuch już jest wszędzie. Trochę o urodzie bo w tym wieku to już ciężko z tą urodą a mięśnie twarzy aż bolą od napinania żeby zmarszczek nie było widać. Choć po tym niebieskim cztery razy cztery w d...e miałam zmarszczki hehe. No i było ta dammmm o bieganiu bo tak jest, że jak się spotkają dwie biegaczki jedna taka prawdziwa z medalami i druga przez małe b to nie ma rady będzie o bieganiu. No i było a że szczęśliwość ogólna nas już ogarnęła (zupełnie nie wiem czemu)to wszystkie postanowiły że zaczną biegać bo to takie super jest! Biegaczka przez duże B snuła przewspaniałe opowieści o tym jak to na zawodach jest cudownie, jaka energia i moc i kibice, że zapragnęłam tego, zapragnęłam z całych sił i spróbuje a co mi tam tylko muszę popracować nad wiarą w siebie i dam radę !!!
No dobra wieczór był kolorowy, wesoły, z ambitnymi postanowieniami i dziwnymi spojrzeniami młodszej klienteli ale przyszedł taki moment że zrobiło się dziwnie cicho a pani kelnerka zdmuchnęła nam świeczkę na stole i powiedziała dobranoc! A pan kelnero-właściciel otworzył drzwi i wpuścił zimny mroźny wicher, który omiótł nasze stare korzonki! Musiałyśmy opuścić lokal babski i grzeczny i wkroczyć rozbujanym krokiem w mglistą, mroźną, ciemną noc...........

A dzisiaj, już chyba na trzeźwo, obiecuję sobie publicznie że w przyszłym roku wystartuję w końcu w jakiś zawodach i nie stchórzę!! Tak mi dopomóż Panie Prezesie wszechwiedzący i wszyscy święci - to mówiłem ja Jarząbek :-)

niedziela, 22 listopada 2015

Długość jednak ma znaczenie czyli miłości młodej harcerki.

Strach się bać a co dopiero czytać, spokojnie harlequin to nie będzie scen ani momentów też nie ma. Może szkoda ale czyta to moja mama i pisanie o tym jak to na obozie ciemną nocą w namiocie ja i harcerz tentego nie wchodzi w grę!!! Ha i domyślajcie się czy to prawda czy nie hehe :-)
Ale do rzeczy tak tak długość ma znaczenie!! I co by wam dziewczyny nie gadały chłopaki mówię wam długość spodni ma znaczenie! Ale zacznę od początku. Dla nie wtajemniczonych harcersko wyjaśniam jak jest drużyna harcerek to przeważnie gdzieś u boku czai się drużyna harcerzy. Tak też było w naszym przypadku. Była 81 i 80 bywało różnie mieliśmy lepsze i gorsze dni, potem niestety już tylko gorsze :-(
Na początku byłam bardzo nieśmiałą osóbką więc zgrabnie unikałam spojrzeń wszystkich harcerzy, byli sobie i tyle. Czasem rozbawiali nas do łez czasem wkurzali na całego ale o podkochiwaniu się nie było mowy! No niestety człowiek dorastał hormony szalały a taki obóz trwa 3 tygodnie, a jak dojdzie kwaterka to nawet cztery jak tu się nie zakochać. A harcerze mają swoje metody podrywu o sprawdzaniu czujności wartowniczej już pisałam były jeszcze metoda no to ja ci pomogę albo urocze pląsy przy ognisku tak tak pląsy a nie dyskoteki!!! Pląsaliśmy więc Labado a hormony szalały :-)

Dobra słowo się rzekło do konkretów! Pierwszą moją miłością harcerską OCZYWIŚCIE platoniczną był druh mega przystojny, którego imienia nie pamiętam haha ale mówiłyśmy na niego "zadyche" bo miał taką koszulkę z 10. Było to na obozie w Zubrzyku i ów druh podobał się większości harcerek i wszystkie do niego wzdychały. Harcerz nr 10 był starszy, miał super uśmiech i generalnie miał nas w nosie, oglądał się za starszymi harcerkami. Ciężkie jest życie kochliwej nastoletniej osóbki zwłaszcza że branie to miałam żadne (z jednym wyjątkiem ) a wszystkie moje miłości były platoniczne i skrywane w otchłaniach młodego serca:-). Byli więc druh Sebastian, który uratował mi palec i uczył kroić chleb. Był druh Krzysiek,z pięknymi brązowymi oczami, który nawet nie wiedział o moim istnieniu. No i był taki jeden jak dobrze pamiętam Wojtek, który nie dość że mnie nie zauważał, to jeszcze kręcił z jedną starszą harcerką! Spokojnie już mi złość przeszła ale do tego to trochę wzdychałam, a że taka zakochana byłam to nawet się do niego nie odzywałam a na sam jego widok czmychałam w krzaki. Niezła strategia co? Mocna w podrywie to ja nie byłam, także podręcznika w stylu "Jak poderwać pierwszego chłopaka" nie napiszę!
No dobra żeby nie było, że taka beznadziejna byłam napiszę o tym jednym jedynym przypadku kiedy to harcerz z 80 zakochał się we mnie. Żeby było śmiesznie tym razem to ja nie byłam zainteresowana, ach takie życie. A druh M słał mi listy pisane alfabetem morsa i prowadził przewlekłe obserwacje mojej osoby co strasznie mnie denerwowało. Umówiliśmy się nawet na jedną randkę, która zakończyła się standardowym "zostańmy przyjaciółmi". Teraz po latach (zabrzmiało jakbym już babcią była)wspominam te chwile z uśmiechem od ucha do ucha i pozdrawiam druha M mam nadzieję że się nie obrazi.

Wróćmy jednak do owej długości o której pisałam na początku. Wszystko było dobrze dopóki jeździłyśmy tylko na biwaki, obozy czy zimowiska potem zaczęły się zloty, rajdy i pielgrzymki (żeby było śmiesznie)a tam byli inni harcerze!!! Oj będzie się działo po tym co napiszę ale trudno zawsze mówię co myślę! Nasi chłopcy choć zabawni, czasem pomocni mieli FATALNY look i nie chodzi mi o urodziwość bo wiadomo facet piękny być nie musi ale o mundury!!!!! Mówi się za mundurem panny sznurem, ale mundur to musi wyglądać a spodnie o długości prawie stringów nie służyły wam chłopaki! Odkryłyśmy więc innych harcerzy w pięknych mundurkach i z odpowiednią długością, spodni oczywiście! Pojechałyśmy na obóz z jedynką do Obidowej i wpadłam jak śliwka w kompot, zakochałam się w druhu Gargamelu, hehe znów nie pamiętam imienia. Strategii podrywu nie zmieniłam więc było unikanie kontaktu i czmychanie w krzaki (bez druha ofkors).
Dość o moich platonicznych miłościach, wyspowiadałam się ze wszystkich, chyba że kogoś pominęłam sorki nie pamiętam. Teraz będzie poważnie.

Moja harcerska telenowela.

Dorosłam trochę i po paru latach zostałam drużynową. Przygoda życia, wspomnienia z tamtych lat są chyba moimi najpiękniejszymi harcerskimi wspomnieniami. Pamiętam wszystkie moje harcerki te ciche i te mega rozbrykane (Gosiu i Aniu pozdrawiam) wtedy też zakochałam się tak naprawdę! Był obóz we Florynce pojechałyśmy z drużyną Eli i jeszcze jacyś harcerze, których za bardzo wtedy nie znałam. I łup strzała w serce normalnie jak w Hollywodzie. Była kwaterka, padał deszcz nie przepraszam lał deszcz schroniłyśmy się w namiocie kuchennym a tu na łąkę wybiegli dwaj harcerze w samych majtkach z mydłami w rękach. Biegali szaleli strzelali piruety i brali prysznic. Zakochałam się!!! Zakochałam się w jednym z tych wariatów, niestety strategia podrywu dalej ta sama, na obozie zamieniliśmy ze sobą jedno zdanie! Ano nie czytało się młodzieżowych gazetek w stylu Bravo nie oglądało telenoweli miłosnych to człowiek nie wiedział jak się odezwać! Pewnie dalej siedziałabym w krzakach i unikała spojrzeń wybranka gdyby nie przyjaciele, którzy nas wtedy pchnęli w objęcia. Bardzo im jestem wdzięczna aż po dziś dzień Ani i Gosi oraz Sebkowi, który wyjechał gdzieś na koniec świata i ślad po nim zaginął.
A potem z tą naszą miłością było jak w piosence............

Harcerska miłość to jakby nic nie było
to jakby nam się śniło to jakby zawiał wiatr, jesienny wiatr
Harcerska miłość, na warcie fajnie było
I gwiazdy się liczyło od zmierzchu, aż po świt

I tak sobie już te 20 lat ta moja harcerska telenowela trwa, a skutki tej przygody są dwa, przeważnie roześmiane i dają nam w kość!!!






poniedziałek, 16 listopada 2015

Nocne me rozrywki.

Godzina 22.00 grzecznie idę spać, ząbki umyte, dom w miarę ogarnięty, mężuś czeka ;-). Można by pomyśleć idealne zakończenie weekendu. Zaległam obok, nawet świeczka się pali uuuu będzie miło pomyślałam. No i się zaczęło miauuuuuu, miauuuuuu, miauuuuuu no tak Bożena chce wyjść, olałam początkowo gadzinę skupiając się powiedzmy na tej świeczce ale miauuuuu i miauuuu było coraz głośniejsze wstałam więc i idę wypuścić moją słodzinkę na dwór. Średnio już ubrana byłam ;-) więc po ciemku poczłapałam do drzwi balkonowych otworzyłam i wołam Bożena, Bożenka, Bożena ku..a idziesz czy nie! Stoję i marznę, wydzieram się jeszcze mi się dzieci pobudzą a ja nie do końca ubrana w salonie w otwartym oknie stoję! Nagle miauuu zabrzmiało z przedpokoju, o ja głupia kicia chciała frontowymi drzwiami sobie wyjść jak dama!!!! Poszłam wypuściłam i na drogę kilka komplementów posłałam mojej cud Bożence! Małżonek na szczęście czekał :-).
Środek nocy obok UROCZE chrapanie , Zośka coś przez sen gada, Maciek kopie w ścianę (przez sen w piłkę gra)wszyscy żywi spokój, nagle ktoś łapie za klamkę od frontowych drzwi i szarpie! Mały skok adrenaliny Bożena ty mendo kocia!!! Teraz to ja już wiem że to moja urocza kizia mizia ale jak mi tak za pierwszym razem zrobiła to szłam do drzwi z patelnią w ręce, przygotowana żeby złodzieja czy innego potwora w łeb zdzielić. Dobra zwlekłam się z wyra i poszłam wpuścić moją ukochaną pupilkę! Oczywiście przywitała mnie tak uroczo że serce mi zmiękło i darowałam sobie nocne wrzaski, poszłam spać. No ale tak już mam, że jak się w nocy obudzę to nie mogę zasnąć, wierciłam się i kręciłam licząc, że błogi sen przyjdzie a tu nic. Dobra wezmę się za myślenie, oczywiście najgorsze co można zrobić w nocy to zacząć rozmyślać, wtedy to już sen tak szybko nie przychodzi!
Leżę więc i rozmyślam (a nie powiem o czym tajemnica)a tu hop jest Bożenuś, zrobiła przegląd misek w kuchni i przyszła się ogrzać. Już mi się nie chciało z nią boksować a niech sobie tam w nogach poleży pomyślałam. No ale gdzie tam w nogach władowała się między mnie i chrapiącego dalej małżonka i powoli przesuwała do góry! Pełznie obok mnie ten włochaty baleron a mnie akurat zachciało się spać, olałam ją i zasnęłam. No nie na długo, bo cóż to obudził się mój uroczy małżonek i z oburzeniem kota wywalił a mnie ochrzanił, że jej pozwalam do łóżka wchodzić! Zasnął w trzy sekundy, chrapie dalej a ja znowu rozmyślam a Bożenka po kolejnej rundce hyc do wyrka i pełznie do góry tym razem jej się udało. Dopełzła aż do mojej głowy, zwinęła się w kulkę i zasnęła między mną a małżonkiem. Ja też w końcu zasnęłam i spalibyśmy tak aż do rana gdyby koty nie ryrały! Koty już tak mają, że jak im dobrze to ryrają. I stało się jak przyszła pora na hej siup zmiana stron i mąż się obrócił Bożenka zaczęła ryrać rrrrrrrrrrrrrrrrrrrrrrrr z tej radości że ma ukochanego pana przy sobie. A pan jak to usłyszał to puścił taką wiązankę w stronę kiziolka, że wam nie zacytuję. Mnie też się oberwało że jej nie wywalam, tylko on musi stać na straży naszego łoża! I na nowo rozmyślanie i zasypianie, niech już będzie rano!!!!! Bożenuś wracała kilka razy i kilka razy była wyrzucana z łóżka przez swojego pana, oczywiście za każdym razem przebiegając po mnie i mnie budząc! Kochane zwierzątko :-).
W końcu zasnęłam, nawet mi się śniło, że maraton wygrałam hehe na jakiejś dzikiej plaży i wtedy pojawiła się ona ta dam Heluta mój drugi kot. Zaczęła drapać w roletę na oknie. Godzina 4.50. załamka za niecałą godzinę trzeba wstać, zmęczona chyba byłam po tym maratonie zasnęłam więc i olałam Helutę. Ale Hela to kot spokojny i wytrwały zaczęła drapać w łóżko a jak to nie pomogło przerzuciła się na drzwi od Maćka pokoju. Płakać mi się już chciało, leżałam niewyspana i powtarzałam sobie kocham moje koty, kocham moje koty! Dobra wstałam, wypuszczę ją i jeszcze pół godziny poleżę. Idę więc do drzwi balkonowych i wołam Hela, Helutka kici kici, gdzie ta kunda się podziała? Helcia poszła do kuchni bo ona nie chciała wyjść tylko jeść się kiziolkowi zachciało! Ratunku dom wariatów, złość mnie ogarnęła wielka pomyślałam złapię ją i wyrzucę na dwór niech marznie a co mi tam już mi dobroci w sercu zabrakło! Ale złap tu sobie nad ranem takiego kota co to po domu ucieka i pod kanapę wejdzie i na szafę wskoczy AAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAA! Po krótkiej pogoni odpuściłam dałam jej jeść i wstawiłam wodę na kawę bo już nie było sensu się kłaść! Dobrze że kocham kawę i ona mi trochę nastrój poprawiła bo potem przejrzałam się w lustrze!
Proszę się więc nie rzucać, że na moje ukochane kiziolki wołam: włochate kundy czy mendy zbolałe po takiej nocy wolno mi i już!

środa, 11 listopada 2015

Ach te mięśniaki!!! I moja super bohaterka.

Nie lękajcie się moją nową miłością nie są kulturyści, miłość nie wybiera pokochałam sexy bojlera! Rzecz będzie o super bohaterach.
Dawno, dawno temu jak byłam małą dziewczynką miałam swoich ulubionych super bohaterów.
Pierwszą super bohaterką była pszczółka Maja. Po pierwsze dziewczyna a jak wiadomo dziewczyny rządzą! Wiecznie uśmiechnięta, zawsze radosna, pomagała wszystkim. Była rezolutna jak głosi treść piosenki, oczywiście nie rozumiałam co to znaczy ale na pewno coś ważnego i super skoro śpiewał o tym jakiś facet. No i najważniejsze zawsze ale to zawsze była mądrzejsza od Gucia a w pewnym wieku dziewczynki mają tak że chłopaki to są głupi i do niczego, a może tak nam zostaje na zawsze hehe.
Drugim super bohaterem był Pomysłowy Dobromir. O ten to dawał czadu, normalnie MacGyver naszego dzieciństwa. I biedny zawsze obrywał piłeczką po głowie jak myślał. Wcale to wychowawcze nie było bo kto by chciał myśleć jak to tak boli :-).
Trzecią parą super bohaterów byli oczywiście Bolek i Lolek nigdy nie wiedziałam który jest który ale to nic bo zawsze występowali w parze. Mieli też Tolę ale ta rzadko im się przydawała takie dominujące samce co to sobie z całym złem świata poradzą oczywiście bez kobiety.
Lata leciały człowiek dorastał i pojawili się nowi super bohaterowie.
Uwaga moim ulubionym super bohaterem nastoletniego żywota był jest i będzie Kapitan Kloss. Mega przystojny wtedy jeszcze nie leciałam na brodę, w mundurze, dżentelmen, no i jeszcze dawał sobie radę z Niemcami. Normalnie ideał! Słabość do mundurów ma chyba każda kobieta, nawet ja jako nastolatka miałam, pewnie dlatego oglądałam się za harcerzami hehe. Ale wróćmy do Klossa bo jego podstawową zaletą było granie na nosie tej szumowinie Brunerowi. Oglądało się z napięciem wszystkie odcinki po sto razy i obgryzało paznokcie wzdychając do przystojnego Kapitana.
Było minęło przyszedł inny, następny a że kobietki w młodym wieku to kochliwe stwory szybko porzuciłam Klossa dla (tu już trochę mięśni będzie)Janosika. Do dziś go uwielbiam dobra wiem nie miał brody ale to Janosik i akurat jemu mogę to wybaczyć! Wiadomo zabierał bogatym dawał biednym takie tam bzdury bo wcale nie to było dla mnie ważne wtedy. Ważne było to, że się buntował, płynął pod prąd, miał posłuch wśród swoich kamratów czy jak to się mówi. Zawsze potargany, spocony, brudny normalny facet taki rzeczywisty a jednak bohater. No jedynym jego minusem była Maryna ooo blee po co mu ona ?
Tyle o super bohaterach mojego dzieciństwa i wczesnej młodości.
Teraz delikatnie mówiąc jest trochę inaczej. Przede wszystkim każdy super bohater musi mieć przebranie np Spiderman, kobieta kot , często pelerynę: Batman, Supermen i mój ulubiony Thor (ma brodę :-)) Obowiązkowo idealną urodę no nawet mejkapik i jakieś mega super gadżety. Super bohater przeważnie jest silny albo super silny patrz Hulk, pomaga słabszym to taki standard, który się nie zmienił na szczęście! No i wszyscy kochają super bohatera robią wiece na jego cześć a kobiety mdleją na jego widok z wyjątkiem Hulka bo na jego widok wszyscy wieją dobrzy i źli.
Jak widać ewolucja nie omija również super bohaterów od małej Majeczki i wątłego Bolka i Lolka do Thora i Hulka, co się zmieniło przybyło im mięśni!!!!
Kochamy więc naszych mięśniaków, kochają ich dzieci bo są cool i mają super przebrania i ekstra moce, kochają kobiety za powiedzmy brody i mięśnie hehe, kochają i faceci a może oni ich nie cierpią bo są tacy super i nierealni!

Tyle o bohaterach fikcyjnych bo są jeszcze tacy prawdziwi bohaterowie i ja mam swoją super bohaterkę. Napiszę wam o niej choć jej historia nie jest śmieszna. Moją super bohaterką jest moja BABCIA ELA. I szkoda że jak żyła to jej tego nie powiedziałam. Była oficerem AK i walczyła w Powstaniu Warszawskim i choć dla niej to było takie zwykłe i oczywiste, to dla mnie była, jest i będzie najodważniejszą osobą jaką znałam! Wiele razy myślałam co ja bym zrobiła na jej miejscu, nie wiem czy wiałabym hen czy może jak ona stawiła czoła wyzwaniu, mam nadzieję że to drugie :-). Dzięki niej wierzę też w prawdziwą miłość, bo gdy straciła swoją podczas wojny, pozostała jej wierna aż do końca swoich dni. Jej listy miłosne z tamtych czasów przetrwały do dziś i są moim największym skarbem.
Warto mieć swojego super bohatera takiego realnego i nie musi mieć super mięśni i super mocy a już na pewno przebrania. I nie zapomnijcie mu powiedzieć że jest waszym SUPER.............
Kocham Cię Babciu!

Elżbieta Podczaska
05.V.1911 - 30.V.1998
Oficer AK
Moja Babcia

poniedziałek, 9 listopada 2015

Baba za kierownicą, czyli o najlepszym kierowcy w mieście hehe!

Taka sytuacja :
Wracam rano godzina 6.55. do domu, nie po baletach bo ja grzeczna dziewczynka jestem ;-), odwoziłam męża do pracy. Złomek nam zdechł więc jak małżonek zrobi rano minę kota ze Shreka to go zawożę żeby się autobusem godzinę nie tłukł! Wracam więc autem, mknę przez poranne korki jak błyskawica oczywiście radio na full. Zdradzę wam teraz moją słodką tajemnicę uwielbiam śpiewać w aucie, wyję niemiłosiernie ile fabryka dała kalecząc wszystkie języki świata no chyba że leci coś polskiego ewentualnie po angielsku bo tu jeszcze daje radę. Dzisiaj nie było inaczej a że humor mi dopisywał włożyłam delikatnie mówiąc trochę energii w to moje śpiewanie. Leciał jeden z tych super nowych przebojów co to je puszczają tak często, że już na pamięć się zna i nuci nawet przez sen. Jadę więc i śpiewam całą sobą, głowa mi się kiwa no dobra nie kiwa tylko szaleje, ręce na kierownicy postukują, nawet zadkiem sobie zgrabnie pokręciłam. Da się, mówię wam da się kręcić zadkiem prowadząc auto, król Julian byłby ze mnie dumny (pingwiny z Madagaskaru dla niewtajemniczonych ). Dygam tak i wyję z całych sił:
This is my fight song
Take back my life song.
Nawet światło czerwone mnie nie dobiło, stoję sobie i śpiewam dalej:
Prove I'm alright song
My power's turned on
Starting right now I'll be strong
Niestety głowa mi dygnęła w lewo a tam obok w aucie, czarnym marki nie zdradzę, jakiś bezczelny facet nabija się ze mnie i to nie jakoś tak dyskretnie ale na całego z uroczym uśmiechem od ucha do ucha rży, dobrze że czerwone było krótkie bo się trochę zmieszałam. Dostałam takiego ataku śmiechu łzy też były, dobrze że jeszcze mejkapiku nie było bo było by po nim!!!!! Pojechałam dalej i nie przycichłam wcale a kuperek dalej mi dygał :-).
Wydało się więc jestem samochodową śpiewaczką i tancerką!! I uwielbiam to! Dlaczego śpiewam w aucie bo strasznie fałszuję, no głosu to mi Bozia nie dała, zalet wszelkich bez liku ale głosu to nie mam i jakoś z tym muszę żyć a śpiewać uwielbiam. W aucie nikt mnie nie słyszy muzyka na full więc i ja siebie nie słyszę i wyję hello jak sama Adele słowiczym głosem! A to dyganie samo jakoś tak przychodzi, nie lubię tańczyć na balach, nie lubię chodzić na dyskoteki czy dancingi (w moim wieku już pewnie bardziej wskazane hehe) ale w aucie uwielbiam tańczyć. Tańczyć lubię jeszcze w dwóch sytuacjach jak sprzątam , szaleję tanecznym krokiem po całym domu z mopem lub bez i pod prysznicem, tu śpiewać też lubię a te tańce nie raz skończyły się zgrabnym piruetem i siniakiem ale mus to mus!
Wróćmy za kierownicę jak człowiek jedzie autem to myśli, że inni uczestnicy ruchu drogowego go nie widzą. Nie raz widziałam dłubiącego w nosie delikwenta, albo wyciskającą pryszcze pannę a sprawdzanie czystości uzębienia to już standard! Nie mam nic przeciwko malowaniu się w aucie zwłaszcza na światłach, idealna przerwa na małą pomadkę. Trzeba tylko zdecydować się na odpowiedni kolor a to może zająć kilka świateł hehe.
Co kobieta, patrz ja robi w aucie: oczywiście nie rozmawiam przez telefon, to jest zakazane i tej wersji będę się trzymać! Maluje się to już ustaliliśmy, czyta gazety (da się), tańczy i śpiewa to też już wiecie, układa listę zakupów lub menu na tydzień, ćwiczy angielski opluwając kokpit the the the, poprawia fryzurę po sto razy. Piekli się i puszcza taaaakie wiązanki na tych beznadziejnych męskich kierowców, że uszy bolą a sumienie gryzie. Kobieta za kierownicą obserwuje moi mili, jest niewidzialna więc może sobie po podglądać. Podglądam innych kierowców, zimne łokcie, pluszowe kostki na szybie, pieski dygające, skupione do granic możliwości babcie za kierownicą i dziadkowie żeby nie było, miłość, radość, kłótnie. Raz na światłach sąsiadka z samochodu obok spoliczkowała swojego kierowcę i wysiadła dumnie trzaskają drzwiami.
Co jeszcze kobieta robi w aucie, no dobra przyznam się gromadzi! Nie tam od razu bałagan ma, gromadzi rzeczy potrzebne, mniej potrzebne i te nie potrzebne :-) A jak kobieta jest mamą to oprócz tych wszystkich zgromadzonych rzeczy ma jeszcze całe stado rzeczy zgromadzonych przez dzieci! No i robi się z tego całkiem pokaźny horror na kółkach i trzeba pewnego pięknego dnia włączyć muzykę na full, wziąć worek taki 120 litrowy i z piosenką na ustach tanecznym krokiem odgruzować teren!
This is my fight song, o tak piosenka walki pasuje idealnie hehe.
Froterka samochodowa :-)

Ostrzegam wszystkie dzieci w autach obok jak mi wytkną język to ja też wytykam !!!! Taka ze mnie najlepsza baba za kierownicą :-)

sobota, 7 listopada 2015

Dlaczego zostałam harcerką. Wspominki staruszki.

Pewnie trudno wam będzie uwierzyć w to, że kiedyś byłam bardzo nieśmiałą osóbką, która zawsze stała z boku i bała się odezwać. Chyba nadal jestem trochę nieśmiała ale umiem sobie z tym radzić. A nauczyłam się tego będąc harcerką, zresztą nie tylko tego :-).
Pewnego chyba jesiennego dnia oczywiście w sobotę maszerowałam z tatą przez moje osiedle. Byłam wtedy w czwartej klasie a moim ulubionym zajęciem było siedzenie pod blokiem na ławce albo na trzepaku. Ale ten dzień ta sobota miała zmienić moje życie. Po drodze natknęliśmy się na grupę harcerek które coś tam robiły przed harcówką chyba namioty składały, nie pamiętam. Tata ku mojemu przerażeniu zaciągnął mnie do nich i powiedział że ja bym też chciała być harcerką. Wcale nie pomyślałam sobie, bez sensu jakieś szare byle co noszą, musiałabym tam iść poznać nowe osoby nie nie nie wcale nie chcę! Ale że nie umiałam się odezwać poczłapałam za tatą smętnie do jakiejś najważniejszej sztuki. Miała mega loki i uroczy ciepły uśmiech (do dziś pamiętam ten uśmiech bo trochę osłabił moje wątpliwości) była miła i oczywiście się bardzo ucieszyła a jak tata wspomniał że mam jeszce dwie siostry to już prawie skakała z radości. Ta nie znasz moich sióstr pomyślałam sobie, jeszcze ci bokiem ta radość wyjdzie hehe. I tak się zaczęło.
Były pierwsze zbiórki, nowe znajomości, jakieś wyjazdy do lasu i ku mojemu zdziwieniu wszyscy naprawdę byli ok. Powoli się wdrażałam a na horyzoncie czaił się już pierwszy wyjazd na biwak! Niewiele z niego pamiętam głównie myszy, które skakały nam po łóżkach, a chłopaki ( o tak harcerze też byli ale o nich później)wyłapywali je z dziką radością. Nawet nie wiem kiedy tak bardzo polubiłam to całe harcerstwo, wtedy byli to po prostu ludzie, przyjaźnie, dobra zabawa a nie jakieś idee.
Swój pierwszy mundurek harcerski dostałam razem z siostrami pod choinkę i był to dla nas naprawdę super prezent. W domu się nie przelewało i trochę musiałyśmy na te mundurki poczekać ale jak je wtedy dostałyśmy to było coś!
Najważniejszym wydarzeniem którego nie zapomnę nigdy był pierwszy obóz.
Wywieźli nas na koniec świata do jakiegoś Zubrzyka aż na trzy tygodnie, podziwiam moją mamę przypomnę że komórek nie było!!! Boże bez komórki trzy tygodnie, bez żadnego kontaktu, kartki w stylu: "Czuję się dobrze, latryna jest ok" pomijam!!! Dzielna kobieta dała radę i nas puściła, dzięki Mamo!
Czego ja się tam nauczyłam hmmm przede wszystkim jak się używa siekiery, piły do drewna, młotka i jak się gwoździe wbija. Bo zaraz na początku trzeba było zbudować sobie półkę na plecaki i takie różne obozowe ogrodzenia, bramy i inne cuda. Nauczyłam się co bardzo ważne korzystać z obozowej latryny, no to była przygoda! Po pierwsze stres czy się nie wpadnie do dołu pełnego wiadomo czego, po drugie czy ktoś mnie nie zobaczy jak zgrabnie balansując ciałem staram się przeżyć na tej belce co to niby kiblem jest. Przeżyłam tą latrynę, przeżyłam młotki i siekiery ale musiałam nauczyć się jeszcze kroić chleb. A po tej nauce do dziś mam bliznę na palcu bo go sobie prawie nie ukroiłam! Pamiętam dzielnego druha Sebastiana i druhnę Elę, którzy mnie ratowali a ja mdlałam hehe. Było mi słabo nie chciałam puścić tego palca bo myślałam, że odpadnie a oni wzięli i jeszcze go wyginali we wszystkie strony żeby zobaczyć czy dobrze działa! Horror a i oczywiście był tekst ku pokrzepieniu: nie przesadzaj!! Ale palec uratowali i ja też przeżyłam. Wypadki na obozach się zdarzały normalna rzecz jak bandzie małolatów da się cały arsenał ostrych narzędzi i puści w las po drzewo! Przywykliśmy do tych wypadków a nikt kończyny nie stracił, choć raz ktoś jechał z siekierą w nodze do szpitala nie pamiętam kto i na jakim obozie ale przeżył!
Wróćmy jednak do mojego pierwszego obozu było jeszcze coś co utkwiło mi w pamięci do końca życia nocne rozrywki! O tak moi mili harcerze nie są tacy święci mają swoje nocne radości! Pierwszą z nich jest warta nocna! Bałam się oj bałam się okrutnie swojej pierwszej warty, nie no oczywiście zgrywałam twardzielkę i nikomu nie mówiłam że jestem przerażona. Ciemno, cicho a w lesie oczywiście czai się całe zło tego świata!! Byłam młodą początkującą harcerką więc chodziłam i dzielnie patrolowałam cały teren zamiast jak stare wygi zaszyć się w stołówce i przekimać wartę. A koledzy, tak tak pozdrawiam wszystkich serdecznych kolegów harcerzy wcale nie pomagali, tylko chodzili i nas straszyli oczywiście ściemniając, że sprawdzają czujność młodych wartowniczek. Taka harcerska metoda podrywu hehe! Dobra był strach, przerażenie i zarwane noce ale było jeszcze coś NIEBO! Takiego nieba i tylu gwiazd nie widziałam nigdy wcześniej. To jest jedna z tych rzeczy jakie mi zostały po harcerstwie, uwielbiam, kocham patrzeć w gwiazdy!
Była jeszcze jedna rozrywka nocna Alarm. Pierwszego nie zapomnę nigdy. Obudzili nas w środku nocy kazali się ubrać i wygnali w las! Ciemny zimny i pełen potworów patrz pająków. Miałyśmy podejść niezauważone do masztu. Boże jaka ja byłam przejęta, zaszyłyśmy się w jakiejś gęstwinie i bałyśmy ruszyć. Oczywiście nie udało nam się podejść do masztu zostałyśmy znalezione ale zabawa była przednia! A po tamtej nocy przyjęło się takie powiedzenie "nic tak nie łączy jak wspólne sikanie" szczegółów nie zdradzę hehe.

Jest coś na harcerskim obozie co łączy wszystkich, daje ciepło, poczucie wspólnoty i wielkiej przyjaźni. Tam na tym pierwszym obozie to zrozumiałam, siedząc z wypiekami, patrząc w ogień, śpiewając piosenki wesołe i te poważne, słuchając gawęd. Ognisko i ta wielka przyjaźń, którą wtedy czułam, ta niewyobrażalna radość z tego, że się tam jest w tym miejscu i z tymi ludźmi.......

O harcerzach i moich pierwszych małych miłościach harcerskich będzie następnym razem :-)bo trochę za bardzo się rozpisałam.



środa, 4 listopada 2015

Szantaż i przekupstwo czyli metody wychowawcze nowoczesnych rodziców.

No jak nic po tym wpisie to CBA zapuka do moich drzwi i skończę jak jakiś podrzędny przestępca rozłożona jak placek na zimnej podłodze, obowiązkowo w samych majtkach. Zwłaszcza że tuż za rogiem w blokach startowych czai się już nowy rząd z drobiową obstawą! Ale zacznę od początku.

Wstałam rano, kawka machnięta, mąż wyekspediowany do pracy, śniadanka popakowane (buły z szynką żeby nie było, że jestem taka super hehe), dzieci się ubierają no dobra ściemniają że się ubierają bo już zapodali kreskówkę o myszy dziennikarzu. Geronimo Stilton tak ich zaabsorbował, że stracili kontakt z rzeczywistością! Poszłam umyć zęby, myślę sobie sama umyję to dzieci wiedzione przykładem Matki, takiego wzoru wszelkiego dobra, też umyją. Pstryk i wibruje, spokojnie bez ekscytacji szczoteczka :-), a ja tanecznym krokiem hasam po salonie oczywiście myjąc zęby, uświadamiam dzieciom że czynność ta to taka super przygoda, radocha po pachy. No takie było założenie, a jak się skończyło. Po pierwsze oplułam się trochę bo uśmiech mi z twarzy nie znikał, dywan też ucierpiał, po drugie odwróciłam uwagę dzieci od telewizora (no chociaż jeden plus), po trzecie biedne dzieci pomyślały, takie miały miny, że mama to kompletna wariatka delikatnie mówiąc. No nic hasanie nie przyniosło skutku, przerzuciłam się na słowną zachętę. Zamiast głupia już wtedy się poddać to nie przez to bieganie i hasła w stylu "dasz radę", "nie rezygnuj", brnęłam dalej!
Zobaczcie bobaski(tak do nich czasami mówię, wiem są już duzi ale co tam wolno mi!)jak to super jest umyć zęby! I z wielkim uśmiechem na twarzy postukałam czyściutkimi ząbkami puk puk.
Może i wy sobie sprawicie taką przyjemność o poranku? dodałam wesoło.
Nie jestem w stanie, mimo moich ogromnych, wręcz olbrzymich zdolności literackich opisać wam min moich dzieci! Zdjęcia niestety nie machnęłam, a szkoda byłaby nagroda jak nic! Zabili mnie tymi minami, ubodli straszliwie, tak się starałam :-( Ale nic to istnieje coś takiego jak władza rodzicielska HAHAHA. Szybko więc pozbierałam się po owej klęsce i z uroczej mamy hasającej po salonie z wibrującą szczoteczką do zębów i plującą pastą po okolicy, zamieniłam się w rozsądną i nowoczesną rodzicielkę!
Dosyć tego moje dzieci, proszę wyłączyć telewizor i iść umyć zęby! Powiedziałam spokojnie, stanowczo lecz nieco uniesionym głosem.
Nie mama wieczorem umyjemy, po co teraz i tak się ubrudzą.
No tak i co dalej, wdawać się w dyskusję czy zadziałać ostro? Mądra mama po szkodzie, żadnych dyskusji pomyślałam pora na SZANTAŻ!!!!!!!
Albo idziecie myć, albo szlaban na komórki!
A na ile ten szlaban? Zapytały grzecznie moje kochane bobaski.
O ja głupia, kretynka, niby matka z takim doświadczeniem a zapomniałam sprecyzować.
Na tydzień!!!! (uuu ale jestem okrutna)
Dobra zwiesili głowy i poszli umyć, no dobra jeszcze była kłótnia które pierwsze ma myć, ale jakoś daliśmy radę!

Szlaban to chyba ulubiona metoda wychowawcza nowoczesnych rodziców. Kiedyś szlaban można było dostać na podwórko ale człowiek się nie przejmował wychylał przez okno i darł z czwartego piętra do koleżanek. I w nosie miałam to że sąsiad z pierwszego piętra się pieklił, darłam się komórek nie było! Nie co ja piszę ja byłam grzecznym dzieckiem żadnych szlabanów nie miałam (to na wypadek gdyby przeczytały to moje dzieci hehe). Teraz jest inaczej, na szczęście Pan Bóg dał nam te wszystkie nowinki techniczne w stylu telefon komórkowy, konsola, komputer czy tablet i możemy dawać szlabany na wszystko. Oby nie na podwórko, bo żeby pociechy wyszły na podwórko to teraz trzeba zastosować inną metodę wychowawczą czyli PRZEKUPSTWO! (no jak nic CBA mnie wygoogla).
O ile stosowanie szlabanu jest przyjemne dla rodzica bo zazwyczaj działa a w razie czego to chociaż wyjdzie dziecku na dobre to przekupstwo nie zawsze jest przyjemne. Niestety przeważnie wiąże się z wydatkami no i tak naprawdę wychowawcze nie jest!
Pytam dzieci jedziemy do parku na rowerach?
A pójdziemy na lody?
Nie.
To nie jedziemy!!!
No i trzeba te lody kupić, bo ruch to zdrowie i sport trzeba uprawiać. Z drugiej strony lody wcale nie są zdrowe AAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAA co tu zrobić? Może jednak zastosować szlaban na telefon jak nie pojadą, dylematy nowoczesnych rodziców są straszliwe!!! Dobra będą lody.
Biedni jesteśmy my rodzice! Zlitowałyby się nad nami te nasze bobaski i ochoczo reagowały na wszelkie propozycje i prośby! Człowiek wymyśla atrakcje i rozrywki, dba o zdrowie i wykształcenie a tu wszystko źle!
Pójdziemy na spacer do lasu? Do lasu a po co NIE!
Posprzątamy w domu, będzie miło i przytulnie? NIE!
Pouczymy się do sprawdzianu? NIE chce mi się!
Raz tylko spytałam: może pójdziecie ze mną pobiegać? Śmiech mnie taki zabił, że już nie pytam (jeszcze do tego wrócę hehe).
No i zmuszają nas te nasze dzieciątka do stosowania tych wszystkich okrutnych metod wychowawczych bo już rady super niani i jej karny jeżyk się nie sprawdzają! Boję się tylko co to będzie za lat kilka a może wcześniej trochę wyluzuję :-)