Tralala oto ja

Tralala oto ja

czwartek, 18 lutego 2016

Mój pierwszy raz czyli jak oswoiłam siłownię.

Siłownia i ja, hmmm. Nigdy nie było nam po drodze. Po pierwsze zawsze myślałam, że jest to najnudniejsze miejsce na ziemi. Po drugie zawsze kojarzyła mi się ze spoconymi, łysymi osiłkami, którzy stoją przed lustrem i prężą muskuły podziwiając swe boskie, idealne ciała. Idealne według nich! Kulturyści nigdy nie byli w moim typie. No i po trzecie, myślę najważniejsze, zawsze myślałam, że tam nie pasuję, że tam chodzą tylko piękni wysportowani, młodzi i doskonali a takie hipki jak ja mają tam zakaz wstępu!!!
ALE (uwielbiam to słowo kasuje wszystko, co się wcześniej powiedziało he he) wkręciłam się w bieganie i UWAGA zapisałam na swój pierwszy w życiu półmaraton: nocny półmaraton we Wrocławiu 18 czerwca, (TAK TAK JUŻ W CZERWCU). Super, ekstra, zaje fajnie, ale muszę dobiec i nie mam zamiaru być ostatnia!!!! Dlatego pomimo faktu posiadania przewspaniałej koleżanki holowniczki, która obiecała, że mnie jakoś do tej mety dotarga, postanowiłam przedsięwziąć odpowiednie kroki przygotowawcze!!! NO brzmi to straszliwie, ale nie jest tak źle. Regularne bieganie to standard, ale to nie wystarczy, przynajmniej nie mnie, więc ta dammmmm zapisałam się na siłownię!!! Pewnie lejecie teraz ze mnie zgięci w pół, dobra mnie też to trochę śmieszy i przeraża a raczej przerażało, ja, sala tortur, te wszystkie dziwne przyrządy i mięśniaki uuuu będzie ciężko myślałam, ALE, ha znowu ale dużo będzie dzisiaj ale!
Ruszyłam zad i się zapisałam, no i nie dość, że wykupiłam karnecik od razu na dwa miesiące to chodzę w to straszne miejsce regularnie i z uśmiechem!! Jak się domyślacie pierwszy raz był wyjątkowy, ale żyję i się nie zraziłam! Trafiłam idealnie była akurat GODZINA DLA SENIORÓW, Seniorita ze mnie idealna pomyślałam. Oczywiście stres był serce waliło, bo się głupia nastawiłam, że tam czyha całe zło tego świata na mnie. W recepcji przemiła Pani przywitała uśmiechem, wyjaśniła, co i jak nawet torbę dostałam tylko za 1 zeta hehe, pomyślałam sobie tak tylko mnie chcą omamić, bo zaraz się odwrócę i zaatakują mnie te wszystkie machiny piekielne i stadko złowrogich kulturystów! Oczywiście się myliłam!! Przebrałam się i cała posrana ruszyłam ku przygodzie! Na początek, wybaczcie mi brak fachowego podejścia, mała rozgrzewka na hmmm jak to się nazywa steper czy coś takie ustrojstwo, co to machasz rękami i nogami. Oczywiście walka z guziczkami, żeby nie było tak prosto i ruszyłam rozkręciłam machinę piekielną do granic wytrzymałości. No tak mi się wydawało dopóki nie stanął koło mnie pan i ruszył jak przecinak dwa razy szybciej! Pot się ze mnie lał, było mi gorąco, duszno, próbowałam być taka szybka jak on, ale nie dawałam rady. Trudno nie tym razem i tak jestem niezła, pomyślałam i wtedy odezwał się uroczy towarzysz mych rozkoszy steperowych i powiedział: ja na początku też byłem taki wolny!!!!!! No GAD bezczelny, żartuję był miły i tylko mnie zmotywował, bo Pan przeuroczy mistrz steperski był normalnym facetem z brzuszkiem. Znaczy ja też mogę!!! Dobra po torturach na steperze przyszła pora na machiny piekielne, a z nimi nie jest tak łatwo, choć są rysunki i wszystko jest opisane, co i jak to ciągle je rozgryzam, ale mięśnie bolą, więc chyba działa. No i na koniec przyszła pora no coś, czego obawiałam się najbardziej BIEŻNIA!!!!! Widzieliście nie raz w necie takie filmiki jak ktoś spada z bieżni, ja też je widziałam i oczywiście już miałam przed oczami jak robię spektakularne dziuuuuuuuuu i odlatuję w siną dal. Ale (znowu ale) wlazłam na to ustrojstwo i z bijącym sercem zaczęłam walkę z guzikami, trochę czasu minęło zanim wiedziałam, co i jak ruszyłam..... Tak tak dobrze się domyślacie było dziuuuuuuu jak cholera, śmignęłam w tył jak torpeda, bo zaczęłam się rozglądać i straciłam równowagę! W ostatniej chwili złapałam poręcz i koniuszkiem palca dostałam do guzika STOP, bo rozchlastałabym się na ścianie jak mucha na szybie!!! Nie poddałam się jednak i po moim dziuuuuuuu ruszyłam dalej. Jedno jest pewne nie pokocham bieżni nigdy w życiu, bieganie po dworze daje taką frajdę, że zawsze będzie na pierwszym miejscu wiatr, przyroda, deszcz, księżyc, gwiazdy, słońce, śnieg, trawa, jeż na drodze tego wszystkiego bieżnia mi nie da! ALE pewnie na nią wlezę jeszcze nie raz hehe.


Dałam radę oswoiłam straszną siłkę i już się jej tak nie boję, spotkałam tam normalnych ludzi, którzy tak jak ja walczą ze swoimi słabościami i pracują nad lepszą formą. Byli też Panowie kulturyści i dumnie prężyli swoje ciała przed lustrem, ale nikt na nikogo krzywo nie patrzył, nikt się z nikogo nie śmiał. Nawet sobie zrobiłam obowiązkową sweet focie w kiblu hehe, ale to tylko po to żebyście uwierzyli, że można tam iść i nie zginąć! I mam nadzieję, że da to jakieś efekty i na tym półmaratonie śmignę jak pershing i zmieszczę się w limicie czasowym hehe

środa, 10 lutego 2016

Akcja szpilki i bal!!!

Dzień był pochmurny, wietrzny na dworze śnieg, ślisko, zimno, ale nic to trzeba było ruszyć zadek i udać się na zakupy! Nie miały to być jednak zwykłe zakupy w stylu sałata, kapusta, pomidory, jogurt i golonka dla M. Nie, jechałam kupić szpilki!!!! Tak tak te obiecane mi po pijaku przez uroczo szczęśliwego M, bal się zbliżał trzeba było działać. Nie lubię chodzić po sklepach, Shopping Quinn ze mnie żadna! Mus to mus poszłam włóczyć się po sklepach. Teraz zdradzę wam pewien sekret, dlaczego to ja nie chodzę w szpilkach, na co dzień otóż żyjemy w kraju, w którym kobiety z rozmiarem stopy 41 pod 42 są perfidnie dyskryminowane! Producenci obuwia lanserskiego na szpilce nie przewidzieli, że takie okazy jak ja mogą chcieć czasem założyć but na obcasie. I z tego właśnie powodu oraz mojej wygody i upodobań he he, w szpilkach nie pomykam jak moja urocza blond przyjaciółka, która biega lepiej w szpilkach niż w Asicsach po lesie.
Dojechałam do naszej wielgachnej galeryjki i się zaczęło. Obeszłam wszystkie sklepy obuwnicze te mega drogie i sieciówki, przymierzyłam ze 40 par butów i nie znalazłam idealnej pary dla siebie :-( Nie dość, że nic nie znalazłam to jeszcze prawie życie straciłam próbując dojść do lustra w takich meeeega szpilach na koturnie. Śmignęłam hej między regałami i uwierzcie mi wstawałam z prędkością światła żeby nikt nie widział. Po tak spektakularnym upadku potrzebowałam kawy! Zasiadłam w małej kawiarni na rogu i popijając ulubione Grande Cappuccino zaczęłam rozmyślać i obserwować przechodzące kobiety (mężczyzn nie ofkors ;-). I nagle przeszła, choć słowo przeszła chyba tu nie pasuje, przeczłapała taka Pani w futerku i w szpilkach na mega koturnie. Uratowała mnie ta kobieta od ośmieszenia się i od śmierci w wyniku niekontrolowanego upadku. To była ładna kobieta, która tak kaczo człapała na tych szpilach, że cały jej urok znikał razem z tym kaczym chodem! Oj nie, tak to ja nie chcę wyglądać!!! I porzuciłam myśl o zakupie mega szpilek (na razie) postanowiłam iść w starych wypróbowanych!

Przyszedł dzień balu, niestety imprez masowych tanecznych nie cierpię, od rana miałam zły humor, po cośmy się w to dali wkręcić stękałam. Jedyny plus to wieczór bez dzieci dawno takiego nie mieliśmy! Wieczór się zbliżał i nagle światełko w tunelu M się rozchorował żołądkowo, szczegóły wam daruję, może jednak nie pójdziemy. Niestety M należy do wciąż nie zrozumiałej przeze mnie rasy męskiej i stwierdził, że TAKIE problemy to trzeba przepić i poszliśmy. Postanowiłam, że nie zmarnuje sobie takiego wieczoru fochami, jak już mam być na tym balu to będę miała z tego radochę!


Powiem wam szok, wiejska impreza w centrum miasta! Wylądowałam na innej planecie, na parkiecie ścisk wszyscy tańczą, szaleją i śpiewają, ło panie ludzie gdzie ja się chowałam nie znam nic! Poszliśmy na parkiet, było ciasno i dobrze nikt się nie przyglądał, było głośno wszyscy się darli a co oni śpiewali? Piosenki z kosmosu jak dla mnie, melodia prawie ta sama, teksty prze ambitne, ale wszyscy zadowoleni! Było: Julka tańczy jak szalona, Kasiu Kasieńko, tańcz tańcz królowo dyskoteki, jakaś miód malina dziewczyna i olej smutki swe i żale baw się doskonale! Dobra zdarza mi się posłuchać muzyki no powiedzmy dyskotekowej jak biegam, nie zawsze mam AC/DC w uszach, ale te wszystkie panny Jolki, Kryśki, Maryśki czy inne Julki DISCO POLO są dalekie memu sercu!!!! Dałam się ponieść, co mi tam, przyznam się wam szalałam, śmiałam się aż do łez i wywijałam, wprowadzając w zakłopotanie moich współtowarzyszy, po godzinie znałam już teksty piosenek no może refrenów he he. Było jeszcze coś fenomenalnego taki mały przerywnik ua ua Pan śpiewał a cała sala po nim powtarzała ua ua radując się przy tym straszliwie! Tanialiśmy tak kilka godzin i choć nie włączyłam Endomondo buahaha to trochę kalorii spaliłam aż mnie nogi bolały! I wtedy stała się rzecz zupełnie wyjątkowa, która zbiła z tropu prawie całą salę oprócz naszej szóstki. Zespół przeuroczy Disco Polo zagrał Whisky Dżemu!!! Sala zgłupiała, tańczyli dalej, ale jakoś tak jak przyczajone tygrysy. Za to my ooooooo my wzięliśmy odwet za te wszystkie Maryśki, Mariolki, Julki i Srulki darliśmy się prze straszliwie a towarzystwo wielbicieli muzyki tanecznej spoglądało na nas z niesmakiem. Szczęście nasze nie trwało długo, bo potem zagrali jakieś inne skoczne dziadostwo!!!

Przeżyłam swój pierwszy w życiu dorosłym bal i powiem wam bawiłam się przednio, olałam wszystko i dałam się ponieść! Wróciłam ubawiona, wyskakana i z obolałymi nogami, bo szpilki, choć stare to jednak szpilki a nie moje ukochane Asicsy biegówki a jakbym założyła biegowe swoje ukochane, to ua ua byłabym królową dyskoteki jak nic!

wtorek, 2 lutego 2016

Won dziadu, gadu JOJO czyli ruszamy zady bo same się nie ruszą!

Zorientowaliście się już, że wkręciłam się w bieganie. Nie jestem specjalistką, profesjonalistką ani jakąś mega personą biegaczkową na dzielnicy. Tak sobie biegam dla szczęścia, lepszej kondycji, dobrej zabawy i żeby nie nawiedził mnie gad JOJO przebrzydły!! No tego bym nie chciała, jaki to rodzaj to jojo czy ten jojo, niech będzie dla potrzeb mych piśmienniczych, że ten JOJO. Bo jako ten jojo jest facetem a na nich to już można sobie pogadać, postękać, pomarudzić, ponarzekać, pokwękać, nawyzywać, sponiewierać i przywalić takiemu w zad niech spierdala ode mnie WON! Dobra bo wyszło tak brutalnie i jeszcze się zgłoszą do mnie jakieś animalsy, że na mężu się wyżywam. Nigdy mojego M nie tłukłam no chyba, że dla fanu i treningu. Taki kiedyś mały projekcik miałam, co drugi dzień w rozpisce na lodówce były ,,Ręce z M" tak na wzmocnienie moich kurzych łapek mieliśmy ćwiczyć boks. No i ćwiczyliśmy, ręce bolały a ja wczuwałam się tak bardzo, że poduszki z kanapy przestały wystarczać mojemu partnerowi sparingowemu i chodził obolały. Musieliśmy zawiesić nasze ,,Ręce z M" zwłaszcza, że dzieci patrzyły na nas dziwnie jak obkładamy się w salonie zalani potem i uhahani po pachy. Tacy normalni dorośli rodzice hehe, co to zabraniają się dzieciom bić a sami się naparzają.

Spytała mnie kiedyś Zośka: Mama a po co ty tego bloga piszesz? To bez sensu jest pisanie pamiętnika, tak żeby wszyscy mogli go przeczytać! Powiedziała oburzona i poszła skrobać coś w swoim pięknym fioletowym pamiętniku z cekinami. Dała mi do myślenia ta moja mała fioletowo- brokatowa bestyjka, ale ja dobrze wiem dlaczego piszę to co piszę i nieważne czy ktoś to będzie czytał czy nie (nie no czytajcie ) będę pisała! Wiecie dlaczego bo ten blog to też taki straszak na Pana JOJO, moja mobilizacja do dalszej pracy nad sobą :-)
Poza tym mam nadzieję, że jest to też taka trochę motywacja dla wszystkich mych czytaczy. Tak moi mili mam misję (ło matko ale to brzmi) projekt: ,,Ruszamy zady bo same się nie ruszą"!!! I pochwalę się wam dzisiaj tak po cichutku, żeby nie zapeszać, mam już pierwszy sukces na koncie a może nawet i dwa :-) Od kiedy zaczęłam biegać i tak trochę się wkręciłam to jęczałam mojemu M żeby poszedł pobiegać ze mną, żeby się ruszył bo to jest super i daje efekty. Ale nie on się uparł, że nie będzie biegać i tak minął rok a ja ciągle próbowałam. Aż w końcu któregoś wieczoru ubrał się (oczywiście za grubo haha moje błędy) wyszedł rozejrzał przy furtce czy nikt nie patrzy i ruszył po cichu sam w ciemną noc. Stałam w oknie i płakałam ze szczęścia i z dumy! Jestem dumna z mojego M biegacza Piwonickiego nocnego! Oczywiście nie chce ze mną biegać ale rozumiem go doskonale i mam nadzieję, że przyjdzie taki dzień, że pobiegniemy razem a za nami ogon hehe ( takie marzenie).Dopiero teraz dojrzałam do biegania z kimś i tak powolutku zaczynam ploto-biegi wprowadzać w moją rozpiskę na lodówce. W ploto-biegach nie chodzi o super szybkość, ćwiczenie siły biegowej, podbiegi czy interwały tu chodzi o dobrą zabawę i pobycie razem! Więc moi mili koledzy i koleżanki po fachu (znaczy biegacze hehe) można ze mną biegać choć rącza łania to ja nie jestem i prędkości ze mną nie poćwiczycie! Uśmiech do biegania dorzucam w gratisie ;-)


Nie jest mi łatwo patrzeć na moje stare zdjęcia, zastanawiam się jak ja mogłam sobie zrobić coś takiego, zwłaszcza że mi to przeszkadzało, dobijało i rujnowało moje życie. Bo można tak żyć jeżeli się to akceptuje i się kocha siebie takiego, ale ja siebie nie lubiłam i nie akceptowałam. Wiem sześciopaku nie mam, łapki nadal kurze (ale spoko w następnym poście o projekcie SIŁOWNIA uuuuuuuuuu będzie strasznie) chudzinką i drobinką pewnie nigdy nie będę ale pokażę wam moje zdjęcie MOTYWACYJNE. I jak was do tej pory nie zmotywowały moje achy i ochy o tym jak to cudownie jest pomykać po dzielnicy czując wiatr we włosach, to myślę, że to zdjęcie może kogoś zmotywować :-)


Co się zmieniło córka mi urosła hehe i minęło półtora roku :-) To co ruszamy zady bo same się nie ruszą!!!